Niemal założyć się jestem gotów,
bo wątpliwości moich to nie budzi,
że gdzie jest dom szczęśliwych kotów,
tam jest i dom szczęśliwych ludzi.
„Mówta co chceta”, ale kot to uosobienie doskonałości. Bo uosabia to, o czym sami marzymy! Zazdrośnicy bardzo często wskazują, że koty są leniwe, śpią po całych dniach, każą się pieścić wtedy, kiedy one mają na to ochotę – bo jak nie mają ochoty, to nie pozwolą do siebie dojść, łaszą się na widok jedzenia, zasypiają gdzie im się podoba i zawsze im jest wygodnie – i do tego bezczelnie mruczą. Aha…
A kto by nie chciał tak żyć? Być karmionym i pieszczonym na zawołanie, móc spać po całych dniach, a kiedy się ma łaskawy nastrój, to pomruczeć niewolnikowi do ucha, niech też ma trochę radości. Koty rewelacyjnie urządziły się w życiu, a ludzie rozpieszczają je jeszcze bardziej. Sprawdza się tu znana anegdota o różnicy w myśleniu psów i kotów. Pies myśli: człowiek mnie karmi, zapewnia mi dom, poi mnie – więc jest Bogiem; kot myśli: człowiek mnie karmi, zapewnia mi dom, poi mnie – więc jestem Bogiem.
I tak ma być! Osobiście z rozkoszą poddaję się tyranii kosmatych łapek. (I uszków – bo mam też dwa króliki, ale że dziś rzecz jest o Dniu Kota, to na nich się skupmy.) W kotach zachwyca mnie absolutnie wszystko, potrafią mnie rozbroić jednym spojrzeniem, a na odgłos mruczenia cała się roztapiam z zachwytu. Najcudowniejsze jest to, że nieważnie, w jakim nastroju wracam do domu – kiedy otwieram drzwi, za którymi czają się moje potworki, kiedy w sekundzie kładą się na pleckach i każą się na powitanie całować po brzuszkach – staję się dzięki nim najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Jak wynika z powyższego, jest to obiecany spóźniony odcinek z okazji Dnia Kota. Jak tu jednak połączyć koci temat z gotowaniem? W końcu blog ten jest zasadniczo przeznaczony do gotowania potraw dla ludzi… Żeby więc i kot był syty, i odcinek cały, proponuję przepisy na wątróbkę. Jest to danie dość kontrowersyjne, może bowiem być przysmakiem albo koszmarem, który śni się po nocach (i co ciekawe zasada ta sprawdza się i u kotów, i u ludzi). Do tego wątróbkę kojarzy się zwykle jako coś smażonego z cebulą, czyli niekoniecznie ciekawego, a już na pewno nie takiego, na co trzeba zaraz cały przepis podawać. Tymczasem jednak wątróbka potrafi zaskoczyć i stać się czymś, czego nawet jej przeciwnicy mogliby skosztować. Niniejszym więc przedstawiam nieznane oblicze wątróbki!
Wariacja na temat kotletowej lasagne z wątróbką
Składniki:
- ok. 10 wątróbek z kurczaka,
- 1 bułka,
- pół główki czosnku,
- 1 biała cebula,
- 10 pieczarek,
- 10 kostek szpinaku,
- łyżka masła,
- 4 serki topione,
- śmietana 12%,
- koncentrat pomidorowy,
- 1 kostka rosołowa (np. z bekonem),
- ¼ standardowego opakowania makaronu świderki,
- bazylia, sól, pieprz cytrynowy, pieprz zwykły, koperek, majeranek, papryka słodka mielona.
Namaczamy bułkę. Wątróbkę płuczemy w wodzie, dwie z nich od razu gotujemy osobno w nieosolonej wodzie, a później dajemy kotom. Pozostałe wątróbki tniemy na plastry, bułkę odsączamy z wody, rozmiędlamy ją na miazgę i dokładamy do niej plastry wątróbki. Wyciskamy czosnek i mieszamy z masą wątróbkowo-bułkową, a potem zostawiamy, żeby mieszanka nabrała czosnkowego aromatu.
Kroimy cebulę i pieczarki w drobną kostkę (no, pieczarki nie muszą być bardzo drobne) i wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Dodajemy szpinak, a kiedy całość się zesmaży, dokładamy łyżkę masła, trzy serki topione i przyprawy: trochę soli, pieprz cytrynowy (pamiętamy – najlepszy do szpinaku!), majeranek i koperek. Jak serki się trochę rozpuszczą, wrzucamy na patelnię wcześniej przygotowaną wątróbkę, podlewamy śmietaną i mieszamy ją z resztą składników na gładko.
Gotujemy makaron w lekko osolonej wodzie (podobno makaron warto gotować w wodzie z dodatkiem oliwy, to wtedy się nie skleja – ale ja tam nie widzę, żeby to coś pomagało). Gotujemy wodę w ilości dwóch-trzech szklanek i rozpuszczamy w niej kostkę rosołową, koncentrat pomidorowy, serek topiony, dokładamy bazylię, odrobinę majeranku, pieprz czarny i trochę śmietany.
To teraz tak: mamy masę wątróbkowo-bułkowo-pieczarkowo-szpinakową, mamy makaron i mamy sos. Bierzemy więc ten makaron i mieszamy go z tą całą masą. Bierzemy naczynie żaroodporne i przekładamy do niego masę, która jest już makaronowo-wątróbkowo-bułkowo-pieczarkowo-szpinakowa. Ale uwaga!, masę przekładamy do naczynia warstwowo i każdą warstwę podlewamy sosem. Sos wylewamy też na wierzch (i nie trzeba się martwić tym, jeśli nie zużyjemy całego – bo wtedy resztę wylejemy już na upieczony kawałek). Następnie całość przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika. Podpiekamy w temp. ok 200 stopni przez jakieś 30-40 minut. Jak zwykle przy takich potrawach – podajemy przynajmniej dwie godziny po upieczeniu. Wtedy danie jest nadal ciepłe, ale nie rozpada się przy krojeniu. Zresztą dzięki temu, że wśród składników znalazła się namoczona bułka, całość klei się w jedną… no, w całość.
Jest to dziwny wynalazek, niepodobny do absolutnie niczego – a zatem zupełnie wyjątkowy! Naprawdę warto spróbować.