wtorek, 18 lutego 2014

„Facet (nie)potrzebny od zaraz” i przepis na kanapki

Ostatnio obejrzałam film „Facet (nie)potrzebny od zaraz”. Argh.
Moja recenzja na temat filmu jako takiego znajduje się TUTAJ, ale prawda jest taka, że żadna recenzja nie jest w stanie oddać ogromu cierpienia, jakiego doświadczyłam. Większą krzywdę jest w stanie zrobić mi tylko von Trier.

Odbijając się jednak od aspektów czysto filmowych, zastanawia mnie kilka rzeczy. Przede wszystkim: hipsterzy objawili nam się kiedy? Jakieś trzy lata temu? Dość zabawne wydaje mi się, że w takim tempie dorobili się kultowych miejsc, kultowych gadżetów, kultowej muzyki. Najwyraźniej jak coś dzisiaj jest modne, to wyrabia 300 proc. normy i nie czeka kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, żeby zyskać odpowiednią sławę i chwałę, ale bierze je sobie z miejsca.
W sumie – czemu nie? Żyjemy szybko i – dzięki coraz bardziej zaawansowanej medycynie estetycznej – umieramy młodo. To i szybciutko staramy się dorobić ideologię do tego, co w danym momencie nam się podoba. Bo dzięki temu możemy jakoś zasłonić cholerną pustkę, która się kryje pod świeżym złotkiem mody.

I git. W tym miejscu „Facet (nie)potrzebny od zaraz” całkiem nieźle daje radę: bohaterowie filmu są puuuuści. I modni. Modni i puści. Szkoda, że nic z tego nie wynika. Głupota bije po oczach i uszach, a kobiety na ekranie masakrują.

Czepiam się tego po raz kolejny, wiem. Ale to, w jakim kierunku zmierzają kanony kobiecej urody, jest dla mnie przerażające. Lubię patrzeć na coś ładnego i lubię, kiedy kobieta jest kobietą, a mężczyzna mężczyzną. A jak jedno z drugim się zamienia, to mi się wydaje, że coś jednak jest nie tak.
Plakat firmy Mango
Nie wiem, może ja już taka stara jestem, nie nadążam i nie rozumiem trendów. Ale fizycznie cierpię, widząc na plakatach lub na ekranie szparki zamiast oczu i worki pod nimi, szarawą, nieświeżą cerę i cienkie, jakby przetłuszczone włosy. A do tego workowate, niezgrabne ubrania, najlepiej dziwacznie zestawione. I gruuuube brwi. To u kobiet. Bo u mężczyzn widzimy idealnie zadbane włosy, pomalowane rzęsy, wypielęgnowane brwi, obcisłe spodnie, koszulki z dekoltem.
Niedługo okaże się, że krasnoludy u Pratchetta mają łatwiej jeśli idzie o romanse, bo u nich w kulturze od dawna tkwi to, że trzeba najpierw dyskretnie wybadać, jakiej płci jest potencjalny wybranek. Horror.

Ja rozumiem, że zmiany, że mody, że technika. Ale dlaczego musi oznaczać to jednocześnie, że jest dziwniej, głupiej, brzydziej? Że do czynienia mamy ze smutnymi, brzydko ubranymi hermafrodytami, którzy nie umieją poradzić sobie ze swoim życiem. Że porządnego schabowego zastąpiła bagietka z łososiem i pomidorkami koktajlowymi.
Czuję się taka zgorzkniała, zgrzybiała i niemodna…

Dobra, żeby pokazać, że ja też potrafię być nowoczesna, proponuję przepis na:

TRENDY-KANAPKI

Składniki:
  • chleb pełnoziarnisty,
  • masło,
  • wędlina,
  • roszponka,
  • suszone morele i suszona żurawina,
  • niebieski ser pleśniowy,
  • miód cytrynowy.

Zacznijmy od tego, że jak TUTAJ podawałam przepis na smocze ciastka, to tam wyjaśniałam, że kiedy skórkę cytrynową ugotujemy w miodzie, to miód odstawiamy w słoiczku do lodówki, bo się przyda. I się, jak widać, przydaje.
W kolejności podanej w liście składników – wszystko układamy na kromkach chleba. Jak już na kanapkach jest ser, to całość polewamy odrobiną miodu.
I wstawiamy kanapki do piekarnika – na jakieś 5 minut w temp. 170 stopni – aż ser zacznie się lekko rozpuszczać.

Powiem tak: pomysł na takie kanapki, to jedyna rzecz, która jest w stanie przekonać mnie do nowoczesności. Są znakomite. Ostry smak sera, słodko-świeży miód, kwaskowata żurawina, słodkie morele, delikatna wędlina (albo ostra, jeśli ktoś wybierze np. salami) i do tego sałata. I chrupiący chlebek z masełkiem. REWELACJA. A ponieważ skonfiskowałam rodzicom sokowirówkę, raczyłam się do tych kanapek sokiem świeżutko wyciśniętym z pomarańczy. Och. Erotyka na talerzu.

Polecam zarówno te kanapki, jak i następujące odcinki:


SMACZNEGO!

niedziela, 9 lutego 2014

Hobbit, mopsy i smocze ciasteczka na bogato

„Hobbit: Pustkowie Smauga” to film o jakości dość dyskusyjnej. Czy tę jakość zdołały poprawić mopsy, należące do Petera Jacksona, a pojawiające się w jednej ze scen (serio: http://asset-6.soup.io/asset/6441/9534_638a.gif), też nie sądzę. Internet podłapał jednak temat, a nawet go wyprzedził, polecam poszukanie np. hasła "Lord Of The Pugs".

Golonka nie mogła być więc gorsza i jako pierwszy w historii mops wystąpiła jako Galadriela. O, przepraszam: Goladriela.

Nasza mopsia Galadriela vel Goladriela to jednak tylko wstęp do tematu właściwego. Chciałabym bowiem powiedzieć jednak kilka słów na temat „Hobbita” jako takiego.
Za twórczością Tolkiena w ogólności nie przepadam, w szczególności jednak zdarzają mi się wyjątki. Do wyjątków tych należą „Pan Błysk” i właśnie – „Hobbit”, chociaż „Hobbit” nie bez zastrzeżeń.

Bo cholernie oburza mnie idea pt. „Ahoj, przygodo!”. Tfu! Jak dla mnie to: a chuj z przygodą! Jak można przyjść do kogoś do domu i tak namieszać mu w głowie, żeby dobrowolnie porzucił swój fotelik, książki, herbatkę i spiżarnię i ruszył gdzieś hen, na poniewierkę? To niemożebne.

Pomijając jednak ten wątpliwy moralnie aspekt, „Hobbita” czytałam z przyjemnością i bardzo cieszyłam się na wieści o jego ekranizacji. Nie należę do grupy, którą Peter Jackson oburzył zmianami, jakich dokonał na „Władcy pierścieni” i ta filmowa trylogia należy do moich ulubionych. Prawdę powiedziawszy to głównie ze względu na poprawki scenariuszowe w stosunku do książkowego pierwowzoru.
Dlatego więc tym bardziej cieszyłam się na ekranizację „Hobbita”, uważając, że książeczka naprawdę daje materiał na trylogię. I pierwsza część filmu moich oczekiwań nie zawiodła – wręcz przeciwnie. Jackson zaskoczył, dokonał niewielu zmian i zrobił dobry film.
A potem zrobił drugą część.

No kurwa mać. Oczekiwałam rozwiniętego wątku Beorna, dłuższego pobytu w Mrocznej Puszczy i intelektualnej rozprawy ze smokiem. A dostałam romans krasnoluda i zużytej czterdziestolatki, wcielającej się w rolę elfki. Pogoń goni pogoń, „wzruszają” dramaty samotnego ojca z trójką dzieci, a całości diabelnie brakuje humoru. A w ogóle to jak już pojawiają się te mopsy, to mogłyby być wyraźniejsze. Zezłościł mnie ten film.

Na pociechę mam jednak:

Smocze ciastka na bogato

To jest smok. Ładny smok. Prawie jak rekin w "Generale Italii": "ma zęby jak sztylety, dziób ostry niczym dzida, ciało pokryte łuskami jaszczura, oczy, które zmieniają w drewno, a potem w trociny, skrzydła jak nietoperz, tylko większe i z takimi kolcami, kopyta, szpony, szczypce i (...) ogon skorpiona."

Składniki:



1. SKÓRKA POMARAŃCZOWA, czyli smocza łuska

Skórkę z dwóch cytryn zalewamy wodą i gotujemy jakieś 10 minut. Potem odcedzamy, przelewamy zimną wodą i jak już jest chłodna, poddajemy ją dalszej obróbce. Czyli przede wszystkim obkrajamy z tego białego cholerstwa, które jest gorzkie i upierdliwe.

Potem skórkę kroimy w drobną kostkę (łuskę!) i zalewamy miodem. Tego miodu wychodzi jakieś pół szklanki. Zalewamy i gotujemy znowu 10 minut, a potem odcedzamy skórkę, a miód przelewamy do słoiczka i mamy cytrynowy miód, który można np. użyć do herbaty, jak nas choroba bierze.
Takie szczwane!



2. ŻURAWINA I KIELISZEK WIŚNIÓWKI, czy rubiny smocza krew. 
Żurawinę zalewamy kieliszkiem wiśniówki i dokładnie mieszamy.


3. GORZKA CZEKOLADA I MAK, czyli onyksy i okruchy czarnych diamentów


4. BIAŁA CZEKOLADA, SKÓRKA POMARAŃCZOWA I SKÓRKA CYTRYNOWA, OTRĘBY, czyli różne odcienie złota










Wszystkie składniki wsypujemy do jednej miski, zostawiamy sobie tylko trochę skórki cytrynowej, z której zrobimy smocze łuski. Do tego celu jednak najpierw potrzebny nam jest sam smok, a więc potrzebne są:

Składniki na ciasto
3 szklanki mąki,
1/2 szklanki cukru,
łyżeczka proszku do pieczenia,
kostka masła,
3 żółtka i jedno całe jajko.

Składniki zagniatamy na gładką masę. Gnieciemy długo i uporczywie, aż całość bedzie jednolita, złocista i będzie się lekko kleić do dłoni. Wtedy możemy ciasto wymieszać z resztą skarbca i wziąć się za wycinanie smoka.
Tak, to jest smok! Ładny smok.



Następnie smoka pokrywamy łuską, pamiętając, by zostawić dziurę w okolicy serca (!) i ciasteczko pieczemy ok. 15 minut w temp. 175 stopni.







Ciastka są FANTASTYCZNE. 
Dosłownie. 
Polecam.

Polecam też:

piątek, 7 lutego 2014

Nie było wpisów, ponieważ...

Nie tworzyłam nic tak długo, ponieważ tworzyłam co innego, nie kuchennego. Teraz mogę a) z dumnie uniesioną głową twierdzić, że jestem kobietą wyzwoloną i poświęcam się sztuce, a nie kuchni lub b) mogę z atawistycznie podkuloną kością ogonową wrócić do garów. 
Zanim zdecyduję, która z tych opcji jest bardziej kusząca, wyjaśnię, czym (miedzy innymi) się zajmowałam.

Zrobiłam na przykład surrealistyczny film o tym, jakie instynkty uwalnia nasza podświadomość w czasie snu. A są to mniej więcej: strach, pożądanie, głód. Film wyszedł mi tak dziwny, niepokojący i z taką ilością golizny, że tu go jednak nie zaprezentuję.

Drugą rzeczą, która mnie zajmowała, był film o lesbisjkiej miłości (tak wyszło). I jego fragmenty niniejszym prezentuję i tym samym czuję się usprawiedliwiona w kwestii swojej nieobecności.




A prawdziwy odcinek też się już szykuje!