wtorek, 24 września 2013

Artystka pełną gębą. Część I

Odcinek dedykuję Karolinie, która z podniesionym czołem zgodziła się pozować mi do tych zdjęć. I nawet męski kibel nie był jej straszny. Karolina - jeszcze raz dziękuję.

Dzięki tym zdjęciom dostałam się na studia i to budzi we mnie, a jakże, wiele refleksji. Głównie na temat trendów artystycznych, jakie się ostatnio nagminnie szerzą i tego, że w sumie to każdy jest artystą, bo przecież nawet sprzątaczki pracują na umowie o dzieło... 
Ale w te rozważania zapędzę się w odcinka części drugiej, tymczasem - proszę podziwiać, bo jest co.








wtorek, 17 września 2013

Ekologia-srekologia, smalec, k*rwa!


Tak w ogólności ekologia nie należy do moich ulubionych tematów. Ale ostatnio zaczęła nie należeć do nich w szczególności. Po pierwsze jest modna (czy też raczej trendy i na topie – sama nie jestem trendy, to nie wiem, jak się mówi) i to mnie już dostatecznie mierzi. Ale do tego cała ta eko-histeria jest – głupia.

Image Hosted by ImageShack.us

Swojego czasu napisałam artykuł o jakże brawurowym tytule: „Seks na miarę XXI wieku” i jeszcze lepszym podtytule, czyli czymś w stylu: jak się zachowywać i co robić, by ekologicznie chędożyć? Wówczas byłam pewna, że ze strony ekologów nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć, skoro wzięli się do płodzenia ekologicznych pomysłów na seks. Jak wibrator na korbkę (!). Czy też Fuck For Forest, czyli organizacja, która za sprzedaż amatorskiego porno i robienie sobie nagich fotek na drzewach (drzew nie niszczymy na papier, ale możemy na nie włazić i łamać gałęzie w imię nagiej prawdy) – chce ratować świat. Ha, jak już tak wspominam paranoje, które wtedy opisywałam, to przypomina mi się też rzecz o eko-domu publicznym, który klientom przyjeżdżającym na rowerach oferuje rabaty… I tu mała dygresjo-anegdotka. Któregoś dnia wyjeżdżałam z Warszawy drogą obstawioną paniami lekkiej konduity (i obrazami Jezusa, ale nie w tym rzecz) i miałam przyjemność zobaczyć, jak do jednej z pań (przypominam: droga, las, ogólny brak zabudowań) podjechał koleś na rowerze i zaczął pertraktacje. Prawdziwy eko-heros, to mu trzeba przyznać.
Image Hosted by ImageShack.us
Do rzeczy jednak, do rzeczy. O tym, w jaki sposób ludzie uprawiają seks, mogą decydować tylko te ludzie. Wiadomo, różne rodzaje Panvitan. Jak im się podoba ekologicznie, niechaj to będzie i na drzewie. Może być nawet genealogicznym. Ale drodzy ekolodzy – Was to już całkiem pojebało na tematy wodne! Dzieje Ziemi, spisywane są ręką boską, a nie – jak Diuny – Franka Herberta. Zatem nawet jeśli Herbert sprawiłby się lepiej, to nie ma co na razie skąpywać się we własnym moczu! Kąpać się rodzinnie: w tej samej balii najpierw ojciec, potem matka, wreszcie dzieci, a potem tej wody kąpielowej używać do mycia podłóg. I nie żartuję, takie są rady w kwestii eko-prowadzenia domu. Do tego jeszcze propozycja, żeby po siku nie spuszczać wody. Kiedyś było takie powiedzonko: lepiej w smrodku niż w chłodku. Zastanawiam się, jak to sparafrazować na potrzeby ekologii, ale to cholerstwo z niczym mi się nie rymuje – a jak wiadomo: lepiej chujem orać pole niźli pisać białe wiersze.
Ta cała wodna paranoja najlepiej chyba uwidacznia się na przykładzie Afryki. „Ty tak marnujesz wodę, a tam ludzie nie mają co pić!”. „Kropla Silnicy wspiera dzieci z Afryki! Za każde kupione przez ciebie 50 litrów, wyślemy do Afryki 2 ml!”. I tak dalej. Warto tu chyba przytoczyć słowa niejakiego Kamila Cebulskiego, biznesmena:
Image Hosted by ImageShack.us
Ekologia, dobre serduszka, pffff… To, że mój dom będzie śmierdział sikami, a ja sama będę się kąpać w wodzie po ojcu, dziadku, babci, mamie i mężu, którego nie mam na pewno uratuje świat. Uwielbiam takie wpierdalanie się w cudze życie. Ekologia nie przeszkadzałaby mi ani trochę, gdyby a) ludzie nią się zajmujący wykazywaliby jakieś minimum rozsądku i b) nie zachowywaliby się jak faszyści. To moja sprawa, czy na moim talerzu ląduje kawałek krowy i nikt nie ma prawa zaglądać mi w zęby, tak samo jak ja nie mam prawa krytykować kogoś, kto na pizzy kładzie ananasa. 
Image Hosted by ImageShack.us

Live and let die, drodzy Ekolodzy. 

Był kiedyś taki skecz niezapomnianego kabaretu Potem, kiedy to planowano napad na Troję. Zebrani generałowie rzucali na stół różne przedmioty, tłumacząc, że np. pędzel do golenia to krzaczek. Na co głównodowodzący podał kwestię do zapamiętania: krzaczkiem wroga nie ubijesz. Ja proponuję zamienić to na: brudnym kiblem światu nie pomożesz.





No dobra. To robimy:


Smalec

Właściwie to żadna filozofia. Bierzemy dużo różnych tłustości, kroimy w schludną kostkę (nie musi być super mała, to się wytopi). Na spód gara dajemy słoninę, na to boczek, a na to jeszcze kiełbasę. Mmmmmm… Rozmarzyłam się.
Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Okej. Ostry ogień pod garem, słonika zaczyna się topić, reszta mięska pomału również. Jak już widzimy, że na dnie jest trochę jakby płynu, całość mieszamy, przytłumiamy ogień, zakrywamy garnek i smaloszek zostawiamy, niech się topi. Co jakiś czas możemy tylko zamieszać. Kiedy skwarki osiągną w miarę pożądaną wielkość, dodajemy magiczne ingrediencje. Utarta cebula, cała główka czosnku (z czosnkiem wszystko jest dobre!, a im więcej czosnku, tym lepiej!), trochę majeranku i tarte zielone jabłko. Kwaśne jabłko. Mniam, mniam. 
Image Hosted by ImageShack.us


Wrzucamy to do smalcu i zostawiamy na jakieś 10 minut do podsmażenia. Wyłączamy ogień i całość zostawiamy, żeby sobie „doszła”. Łakomczuchy, uwaga. Jeszcze ciepły smalec strasznie cieknie po brodzie, więc lepiej do takiego łasowania, do którego nikt nie powinien się przyznawać, nie zakładać wyjściowych ciuchów…
Smalec najlepiej smakuje z grubą solą i czarnym pieprzem. Na bułce albo na chlebku. Kiedyś odświeżę odcinek o chlebie (w aktualnej formie mi się niezbyt podoba), to podpowiem, jak zrobić chleb do smalcu (i nie tylko).


No i znowu mi wyszedł jakiś taki wściekły tekst. Dobra. Obiecuję, że jeden z najbliższych odcinków poświęcę na coś super-optymistycznego i pokażę, że ja też dostrzegam jasne strony. Mocy. Nabraliście apetytu…?



Post scriptum:
Image Hosted by ImageShack.us
Moja mama zawsze powtarzała, że oglądając tę bajkę, musiała jeść boczek, bo w jednym z odcinków Żwirek i Muchomorek jedli słoninkę. Nie wnikam w maminą logikę, ale skojarzenie pozostało na zawsze również mnie. Nawiasem mówiąc, jeśli przyjąć, że panowie na zdjęciu robią smalec, to na pewno nie stosowali się do moich rad! Może nie mieli jabłek?



niedziela, 1 września 2013

Kobieca kruchość i kruche crumble


Image Hosted by ImageShack.us

Pewnie przyjdzie taki dzień, że powiem coś miłego o kobietach, bo inaczej zostanę zidentyfikowana jako szowinistka. A ja szowinistką nie jestem, jedynie socjopatką, która nie cierpi ludzkiej głupoty, niezależnie od tego czy jest męska czy kobieca (bo kobieta też, podobno, człowiek).
Przyjdzie więc kiedyś dzień bycia miłym dla kobiet – ale to nie jest ten dzień. Jeszcze nie.

Image Hosted by ImageShack.usPłeć piękna ma z natury nieźle przerąbane. Przez cały miesiąc w organizmie kobiety szaleje burza hormonów i to co miesiąc wieńczona bardzo boleśnie. Ale mimo że trudno zaufać czemuś, co krwawi pięć dni i nie zdychamy – jakoś funkcjonujemy. Płeć piękna ma też dużo cieńszą i delikatniejszą skórę, a więc taką, na której czas z o wiele większą siłą pozostawia swoje ślady. I co? Mimo to pozostajemy płcią piękną. Tzn. mogłybyśmy pozostawać, gdyby nie…
Image Hosted by ImageShack.usNo właśnie, i tu dochodzimy do właściwej wyliczanki. Drogie panie, co się z Wami (z nami) dzieje?! Delikatna skóra, która przy odrobinie wysiłku może wyglądać jak kwiat brzoskwini, wcięcie w talii, kształtne piersi, zgrabna pupa, wiotkie nogi opięte pończochami i wsunięte w pantofle na obcasie, długie loki, makijaż, koronki, obcisłe ubrania – cały arsenał, do którego mężczyźni nie mają dostępu, a który jest naszym orężem… i z którego dobrowolnie rezygnujemy. Albo zachowujemy się tak, jak gdybyśmy wstydziły się tego, że jednak chcemy być kobietami i zaczynamy parodiować siebie, osiągając kiczowaty efekt klaunów wymazanych czerwoną szminką. Ewentualnie pięciolatek, które dorwały się do kosmetyków i ciuchów mamusi, ale nie wiedzą, co z tym zrobić, więc zakładają na siebie wszystko.
Rozumiem, że moda się rozwija, ale dlaczego musi rozwijać się tak głupio? Choćby pod tym względem, że dałyśmy sobie wmówić, że baleriny to zgrabne buty. Wygodne – pewnie tak. I idealne do sprzątania – co zresztą ukazał Disney w 1950 roku w bajce o Kopciuszku: jako służąca Kopciuszek nosiła baleriny, ale dopiero buty na obcasie zmieniły jej życie.
Image Hosted by ImageShack.us 

Tymczasem dziś co druga kobieta nosi baleriny, a nad nimi dumnie prezentuje swoje smutne łydki, udowadniając tym samym, że to nie buty na wysokim, ale na płaskim obcasie są niezdrowe, przynajmniej dla urody. Jeszcze 30-40 lat temu kobiety zawsze miały buty na przynajmniej małym obcasie i cieszyły się smukłymi, zgrabnymi nogami. Dziś nosi się płaskie buty i płaskie łydki. Ach, moda. I do tego te obrzydliwe, koszmarne włosy związane w węzeł na czubku głowy. Fryzura, która dopuszczalna jest tylko po wyjściu spod prysznica, a nie do wyjścia na ulicę. Ale nie wymaga wysiłku.
O właśnie! Oto jest i sedno całego upadku kobiecości. Prawdziwa kobiecość wymaga nieco pracy, potrzebne jest ułożenie włosów, zadbanie o paznokcie, skórę, makijaż, strój, który stanowi jednolitą kompozycję. A dziś nam się tego nie chce. Wolimy związać włosy w węzeł, założyć buty służącej i wyjść z domu bez makijażu – bo nie musimy, bo możemy, bo jesteśmy feministkami. A potem w sklepie spotykamy facetów z bluzkami o większych dekoltach niż nasze i z włosami ułożonymi w lśniące fale. Najwyraźniej bowiem natura nie znosi pustki i to, z czego my zrezygnowałyśmy, zaanektowali mężczyźni. Ale czy takiego odwrócenia ról oczekiwałyśmy?
Image Hosted by ImageShack.us
Czego natomiast dorobiła się kobiecość w dzisiejszych czasach, to tzw. „słit-focie”. Bo o ile na co dzień „się nie chce”, tak do zdjęć pozujemy z dzióbkami, słodkimi uśmieszkami, nóżkami w górze, cyckami gdzie popadnie i innymi rozkosznymi minkami. (Na zdjęciach poniżej widać, że jak rasowa dziennikarka, sama na sobie przetestowałam, jak to jest. Nie podobało mi się).
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us


















Wygląda na to, że w dzisiejszych czasach baby są jakieś inne.
_________________________________________________________________

Ponieważ zdjęcia do tego odcinka robiłam, poniewierając się po trawie i skojarzyło mi się to wszystko z piknikiem i ponieważ chciałam zrobić coś kruchego, co byłoby hołdem dla dziś już właściwie nieistniejącej kruchości kobiecej – wymyśliłam, że przedstawię Wam crumble. Czyli zapiekane owoce z kruszonką. Czyli jeden z najlepszych deserów świata.



Crumble 

(śliwkowo-malinowy)

Składniki:

    Image Hosted by ImageShack.us
  • ok. 750g owoców,
  • łyżka mąki ziemniaczanej,
  • pół kostki masła,
  • 2 cukry waniliowe, ok. pól szklanki cukru zwykłego lub brązowego,
  • pół szklanki płatków owsianych,
  • niecała szklanka mąki,
  • ew. łyżeczka proszku do pieczenia (jeśli chcemy mieć więcej ciasta).



Crumble można stworzyć na bazie dowolnych owoców. Sama wykorzystywałam już maliny, morele, brzoskwinie, borówki, porzeczki, śliwki – w różnych kompozycjach. Najbardziej lubię łączyć słodkie i kwaśne owoce, a więc np. morele i porzeczki, brzoskwinie i maliny, albo – jak dziś - śliwki i maliny.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us
Zasada jest prosta. Twarde owoce (czyli w tym przypadku: śliwki) kroimy w kostkę i wrzucamy do garnka. Dodajemy łyżkę mąki ziemniaczanej, łyżeczkę masła, cukier waniliowy i ok. 3 łyżek cukru. Wiadomo, że niektórzy lubią jak ciasto jest słodkie, inni wolą, kiedy jest kwaśne, jeszcze inni napalają się na to, że jak dodadzą mniej cukru, to będzie mniej kalorii, a owoce przecież i tak są słodkie, więc całość na pewno będzie dietetyczna (ja sobie tak lubię wmawiać; swoją drogą co to znaczy siła sugestii – jedząc codziennie crumble, faktycznie schudłam). Ale do rzeczy!

Pokrojone w kostkę owoce znajdują się w garnku, wraz z nimi w garnku siedzą mąka, masło, cukier. To teraz włączamy palnik i mieszamy owoce aż zaczną się lekko gotować, puszczać sok i w ogóle zmiękną. W sumie wystarczy jakieś 5 minut. Wtedy dodajemy to, co mamy kwaśnego (ale też nie trzeba, można zrobić crumble na bazie jednego rodzaju owoców), czyli np. maliny, mieszamy i całość wylewamy do tortownicy. Nie trzeba jej ani niczym smarować, ani wykładać.
Image Hosted by ImageShack.us
Skoro owoce są gotowe, bierzemy się za ciasto. Masło, cukry, mąka, płatki owsiane i ew. proszek do pieczenia mają znaleźć się w misce – i te składniki rozcieramy w palcach, tworząc miłą dla oka, złocistą kruszonkę, którą następnie posypujemy owoce.

Image Hosted by ImageShack.us

Ciasto wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i pieczemy 35-45 minut, aż kruszonka będzie twarda jak złoto. Potem odstawiamy ciasteczko do ostygnięcia i przekładamy je na talerz. Tu trzeba zrobić zgrabny myk, inaczej crumble nam się w cholerę rozpadnie. Zgrabny myk wygląda tak: na tortownicy kładziemy spory talerz, tortownicę wraz z talerzem odwracamy do góry nogami i wtedy delikatnie odciągamy zatrzask. W ten sposób crumble łagodnie opada na talerz. Ten rodzaj deseru najlepiej smakuje na zimno, polany serkiem waniliowym.
Image Hosted by ImageShack.us
Mnie crumble uzależnił. UWIELBIAM. Kruszonka z płatkami jest naprawdę krucha, doskonale czuć w niej nutę wanilii, która wprost idealnie komponuje się ze smakiem owoców, zwłaszcza jeśli są lekko kwaskowate, bo do tego dochodzi nam jeszcze kremowy serek.

Właśnie zaśliniłam klawiaturę. Idę piec kolejny crumble. W planach jest taki z ananasem! 
SMACZNEGO sobie i Wam. Do następnego!

Polecam również:
-> rzecz o food-porn