Wiem, że nic nie przebije zeszłorocznego walentynkowego ciasta miłości, ale w tym roku też błyszczę pomysłem.
Wszyscy wiemy, że św. Walenty to patron m.in. umysłowo chorych, a zakochanie bywa przez lekarzy często przyrównywane do pewnych form obłędu. Logicznym wydaje się więc zajęcie się tematem Walentynek z punktu widzenia chorób psychicznych. Aczkolwiek według sugestii Sheldona Coopera odpowiedniejsze dla tego dnia byłoby oglądanie wspólnie z ukochaną osobą brutalnego morderstwa – ponieważ św. Walenty został ukamienowany i zdekapitowany. Jednak ten pomysł pozostawmy sobie na rok przyszły. Na razie: obłęd.
W pewnym uproszczeniu pod pojęciem obłędu rozumie się zachowanie wykraczające poza przyjęte schematy lub zasady. Czyli zachowanie aspołeczne, prawda? A że żyjemy w społeczeństwie, w którym normą jest np. wyrzucenie królika z czwartego pietra – bo ugryzł, lub porzucenie psa w lesie – bo trudno z psem jechać na wakacje…, cóż, zaczynają mnie interesować te społeczne schematy.
Ciekawi mnie też inny aspekt społecznych zachowań. A
mianowicie to, że każdy chce być nienormalny. Dla kobiety nie ma większego
komplementu, niż powiedzenie jej, że jest szalona. Każdy z nas ma na pewno na
koncie stwierdzenie „ale jestem walnięty”, wypowiedziane z ukryta dumą. Przy czym te formy „szaleństwa” przybierają
naprawdę ciekawe kształty. Kiedyś np. rozmawiałam z dziewczyną, dla której
totalnym wariactwem było to, że w szkole popsuły jej się spodnie i musiała
spiąć je agrafką (cytat: „Biegałam jak wariat z agrafką”).
W każdym razie wygląda na to, że każdy z nas w taki czy
inny sposób dąży do tego, by złamać społeczne schematy i stać się kimś obłędnym.
Hm. Może w takim razie, skoro tkwią w nas takie pragnienia, coś jest nie tak
nie tyle z nami, ile raczej z tymi społecznymi schematami? A może
próbowalibyśmy je łamać, nawet gdyby były zajebiste, bo w ten sposób dbalibyśmy
o swoje ego? Na zasadzie: JA jestem inny, więc JA jestem super, ale ze mnie
wariat!!!! (Kilka wykrzykników: najlepszy dowód na obłęd).
Nie wiem. Ale wiem, że jestem zdrowo walnięta,
zastanawiając się nad tymi sprawami ;) I wiem, że nie ma na to lepszego dnia
niż Walentynki: dzień powszechnej psychozy. A skoro już o tym mowa, to
skorzystam z okazji, życząc Wam inności w ten dzień: bądźcie szaleni i NIE
piszcie o tym na Facebooku. Błagam.
No. To czas na jedzenie. W ramach szaleństwa zjemy lasagne. Od czasów pytania, czy jadam tę potrawę w formie stałej czy w formie zupy – jest to dla mnie legendarne danie. A przecież jest to też ulubione jedzenie najbardziej obłędnego kota w historii świata: Garfielda. Przy tym bardziej nienormalne niż koty są tylko króliki: więc wszystko się zgadza. Czyli:
Lasagne ze
szpinakiem
Składniki:
· 500 g mięsa
mielonego,
· ok. 250 g
szpinaku (też mielonego),
· kilka
pieczarek i czerwona cebula,
· szklanka
mleka i serek topiony,
· makaron do
lasagne,
· ser
pleśniowy (najlepiej lazur),
· przyprawy:
sól, pieprz (ziołowy albo cytrynowy), słodka mielona papryka, majeranek,
koperek, tymianek, gałka muszkatołowa, czosnek.
Na jedną patelnię wrzucamy skrojone pieczarki i jak się
chwilę podsmażą – dokładamy mięso mielone. Pieczarki można podlać trochę wodą,
odradzam wszelkie oliwy, bo mięso puści i tak sporo tłuszczu. W garnuszku
podsmażamy czerwoną cebulę na odrobinie oliwy zmieszanej z łyżką masła i dodajemy
szpinak. Mięso doprawiamy solą, pieprzem i majerankiem, a szpinak solą,
papryką, tymiankiem.
Sos polecam najprostszy: szklanka mleka zmieszana z serkiem topionym, odrobiną soli, koperkiem
i gałką muszkatołową. Można zagęścić trochę śmietaną lub mąką. Całość
podgrzewamy aż do rozpuszczenia serka.
Następnie w naczyniu żaroodpornym układamy warstwowo:
makaron, mięso, ser pleśniowy, sos, makaron, szpinak, ser pleśniowy, sos,
makaron, mięso, ser pleśniowy, sos, makaron. Naczynie przykrywamy folią aluminiową
lub papierem do pieczenia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na
jakieś 10-15 minut.
Lasagne podajemy co najmniej pół godziny po zrobieniu – wtedy się nie rozpada.
Jestem przekonana, że będzie Wam smakowało, niezależnie
od tego, czy będzie jeść lasagne w Walentynki, czy w jakiś inny dzień. Ale na
Walentynki na pewno się nadaje, bo nie dość, że obłędna – jest jeszcze
romantyczna! Smacznego więc :)
PS. Jutro obłędnie walentynkowa muzyka!
Jakbym wiedział, że ta lasagne na którymś etapie wygląda tak jak na pierwszym zdjęciu, to nie wiem, czy bym się odważył ;)
OdpowiedzUsuńNie widziałeś nigdy mielonego na surowo? ;p
Usuńwidziałem, ale nigdy nie wyglądało tak drastycznie jak na Twoim zdjęciu ;) jak rozciapany mózg... must eat brains... :D
OdpowiedzUsuńNo, czyli artystyczny zamysł został spełniony :) Chciałam zrobić jak najdziwniejsze ujęcie właśnie rozbabranego (obłędem) mózgu!
Usuń