piątek, 24 maja 2013

Dziewicze schabowe zakonnicy


Ostatnio było o czarownicach, to teraz o zakonnicach!


Zakonnica to stwór, który mnie zadziwia. A najbardziej zadziwia mnie społeczne podejście do tematu zakonnic i obdarzanie ich szacunkiem i czcią za to, że oddały swoje życie Bogu. Hm. Zamknięcie się za wysokim murem, odcięcie od ludzi – po to, by modlić się? Mogę uszanować taką decyzję, jak każdą ludzką decyzję, która nikomu nie przynosi szkody – ale podziwiać? Za co? Nie widzę w tym przejawów dobroci, serca, miłosierdzia. Ba, widzę w tym raczej egoizm: nie chce mi się pracować, nie chce mi się spotykać z ludźmi, nie chcę mieć dziecka, nie chce mi się troszczyć o obiad, sprzątanie itd. – bam, pójdę do zakonu.

Owszem, są zakonnice, które pomagają, wydają obiady biednym, prowadzą Domy Dziecka. Jednak po różnych opowieściach o okrucieństwie zakonnych Siostrzyczek – chciałabym poznać jakieś statystyki: dobre zakonnice – ilość; zakonnice, które nic nie robią – ilość; zakonnice-potwory, przebrane za pingwiny - ilość. Oraz ile zakonnic to po prostu materace dla księży.

Naiwność każe mi wierzyć, że najwięcej jest tych zakonnic, które ani nie szkodzą, ani nie pomagają, modlą się grzecznie i czegoś w tej modlitwie szukają. Jednak w tym miejscu zapala mi się małe światełko: co się dzieje w głowach kobiet, które dobrowolnie zamykają się w – jakby nie było – więzieniach? Skłonności do samoumartwiania nie są cechą zdrowych psychicznie jednostek. Niszczenie w sobie popędu seksualnego tym bardziej. Nie mówiąc już o tym, że to są kobiety, które mają jedno ubranie i po jednej parze butów – na lato i na zimę!


Nic dziwnego, że zakonnice to nierzadki temat psychodelicznych filmów, opowiadań, zdjęć. W tym wszystkim jest coś cholernie niepokojącego.



Jak powiadają mądrzy ludzie: na zmartwienie – nie masz jak jedzenie! Dlatego przejdźmy do przepisu na schabowe – a przecież nie ma to jak schabowe w piątek.



Dziewicze schabowe z żurawiną
Składniki:
  • schab (ilość zależna od tego, jakie mamy apetyty i ile osób przy stole),
  • mleko, estragon, biały pieprz, odrobina oliwy, może być odrobina białego, wytrawnego wina,
  • jajko i mąka,
  • żurawina w słoiczku (taka do mięs, do kupienia w supermarkecie).




Rozbijamy schabowe i przygotowujemy dziewiczą marynatę, na którą składają się oliwa extra virgin, biel mleka i kryształowa sól, łagodność estragonu, biel pieprzu, który stanowi zarazem tę ostrą nutę pożądania, obecną w snach każdej dziewicy… Dobra, ale ja pierdolę, to wino chyba wypiję i idziemy dalej. Mleko i oliwę mieszamy z przyprawami w proporcjach 1:1 (znaczy ciecze w takich proporcjach) i taką mieszanką smarujemy schabowe. Wstawiamy do lodówki min, na godzinę, ale może to być cała noc. Następnie schabowe panierujemy w jajku i mące, smażymy.

Podajemy je z żurawiną, która wytrawnej potrawie doda iście dziewiczej słodyczy i – żeby już nie zagłębiać się w wątpliwej jakości metafory – sałatką z serem. Proponuję dwie wersje: sałatę pokropioną sokiem z cytryny, wymieszaną z pięknym, biało-błekitnym (niebiańskim!) Rokpolem, śmietaną i czarnym pieprzem lub rukolę z wędzonym serem, pokropioną oliwą i wymieszaną ze świeżym koperkiem.



Ogólne wrażenia takiego posiłku, zwłaszcza zaserwowanego z młodymi ziemniaczkami z masełkiem, żywo przypominają orgazm. Schabowe są bardzo delikatnie, mięciutkie, jednocześnie łagodne i pikantne od pieprzu, a do tego słodkawe od żurawiny. W kompozycji z sałatą i ostrym serem są równie dobre jak seks. I jeśli zakonnice by tak jadły, to nawet byłabym w stanie je zrozumieć.



Chciałam Wam życzyć smacznego i „Bóg z Wami”, ale patrząc po tych zakonnicach, to jednak poprzestańmy na „smacznego”. Darz bór!