czwartek, 31 maja 2012

Trailer odcinka "Kobieta pracująca"






"Kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi."





 

Może i nie, za to zastanawia się, jak spełnić swoje kobiece powołanie w kuchni i co ugotować, kiedy pracuje praktycznie całą dobę (bo nawet przez sen obmyśla koncepcje zawodowe)? 

I oto pytanie dzisiejszego odcinka: co ugotować, moi Drodzy, co ugotować? Co zrobić na bardzo szybko, bardzo sycąco, a nie bardzo kalorycznie?


wtorek, 22 maja 2012

Diabelskie żeberka, palące niczym Diablo III

Mija tydzień od premiery Diablo, temat nie jest więc już pierwszej świeżości – ale nadal nasuwa się całkiem sporo przemyśleń. I to wcale niekoniecznie na temat tego, jak piekielnie wciągająca jest ta gra, czy też jak nie zauważa się upływu czasu, kiedy pochłonie nas zabijanie przeciwników, ani na temat tego, jak doskonale gra jest zrobiona, ile można w niej napotkać smaczków i z jaką fascynacją śledzi się coraz nowsze ciekawostki. W zasadzie to wszystko jest na tyle oczywiste, że nie ma potrzeby, aby głębiej wchodzić w ten temat. 
Tym, co naprawdę jest interesujące, to fakt ogólnopolskiej (tudzież ogólnoświatowej) histerii, związanej z premierą gry. W dniu premiery edycję kolekcjonerską można było dostać tylko o 12 w nocy. Do 12 w południe natomiast opustoszała większość półek sklepowych, na której powinny znajdować się zapasy gry. 
Na „Nocy Diablo” w Warszawie było tyle ludzi, że nie sposób było się dopchać. Szaleństwo i paranoja. Jak to możliwe, żeby producenci nie przewidzieli popytu? A może z ich strony to jedynie sprytny chwyt marketingowy, polegający na prostej kalkulacji: wypuścimy małą pulę gier, która zejdzie na pniu, ludzie dowiedzą się, że gra rozchodzi się jak świeże bułeczki i sami się nakręcą myślą, że w takim razie należy ją mieć – tym bardziej, że mieć ją niełatwo. 
Może też propaganda księdza Natanka zrobiła swoje i rzesza ludzi postanowiła się przekonać, o czym każe internetowy idol? Ba, może producenci Diablo dogadali się jakoś z Natankiem! Choć ja tam skłaniam się ku teorii, że trudności w zakupie gry to Natankowa klątwa.
Jak jest naprawdę – się nie dowiemy. A że ciekawość, to pierwszy stopień do piekła…, cóż, żeby dojść do piekła tak naprawdę, to trzeba pokonać dwa poziomy trudności w Diablo. Zostawmy więc w cieniu wszelkie teorie spiskowe i cieszmy się grą! – zagryzając ją piekielnymi żeberkami.
Wiecie, co robić?

Piekielne żeberka

Składniki:
  • 1 kg żeberek,
  • 4 papryczki chili (miniaturowe)
  • mielona słodka papryka, po odrobinie kurkumy, curry i gałki muszkatołowej, rozmaryn,
  • cebula, czosnek,
  • ziemniaki.

Żeberka zalewamy wodą, dorzucamy dwie papryczki (w całości), cebulę pokrojoną na grube plastry oraz przyprawy. Żeberka obgotowujemy w wodzie ok. pół godziny. 
Następnie rozgrzewamy maksymalnie piekarnik, żeberka przekładamy na blachę i zalewamy je wywarem, w którym były gotowane. Wierzch żeberek posypujemy słodką papryką i smarujemy pozostałymi dwiema rozdrobnionymi papryczkami chili. Dookoła żeberek układamy surowe ziemniaki pokrojone w plastry (w ten sposób szybciej się upieką) oraz ząbki czosnku. 
Pieczemy żeberka ok. 40 minut, co 10 minut polewając je wywarem, w którym się znajdują – wówczas będą soczyste. Pod koniec wyławiamy upieczone ząbki czosnku i rozgniatamy je na żeberkach. Pyszota. Aczkolwiek cholernie pikantna pyszota. Chociaż to i tak jest tylko piekło, bo dla tych, którzy chcieliby przejść na inferno polecam dorzucenie jeszcze sproszkowanego chili. Ale nie zamierzam ponosić odpowiedzialności za poparzenia i pożary!

I to tyle na dzisiaj. Skromnie, wiem. A obawiam się, że chwilowo będzie jeszcze skromniej. Niemniej w miarę tych sił, którymi jeszcze jako tako dysponuję, postaram się coś wykombinować! Trzymajcie więc kciuki, bo szykuje się trudny okres i to nie tylko dlatego, że pragnę mieć czas dla Diablo. Za rogiem czai się siła mroczniejsza i chwilowo potężniejsza… Euro! Która zapewne i na naszym ulubionym blogu wybuchnie z pełną mocą (mnie w każdym razie już ogarnęła).

Tak czy tak, tymczasem życzę jak zawsze: SMACZNEGO. Ostrzcie zęby na przyszłość!

czwartek, 10 maja 2012

My, dzieci z dworca…

Z dedykacją dla Wspaniałego Przyjaciela, dzięki którego koneksjom mogłam wkroczyć na teren pięknego dworca Warszawa-Stadion, a co za tym idzie - mogłam popełnić poniższy odcinek i powywnętrzać się trochę.
Misiekh - dziękuję. 

Znacie to uczucie, kiedy po przeczytaniu książki jesteście w stanie co najwyżej paść na kolana, ale za to już nie możecie wykrztusić słowa? Ja tak mam za każdym razem, kiedy czytam „Dzieci z dworca ZOO” – a czytam je często. Doprawdy nie wiem więc, co mogę dziś napisać, żeby podzielić się wrażeniami z jednej z najukochańszych książek, a nie popaść w patos. Tak łatwo użyć wyświechtanych frazesów typu „ta książka naprawdę zapiera dech w piersiach”, „nie mogę się po niej otrząsnąć” – tylko co to tak naprawdę znaczy? Bo jak opisać to uczucie, kiedy nie można się oderwać od książki? I kiedy jej bohaterowie są dla nas żywymi ludźmi, nad których losem ma się ochotę zapłakać, a jednocześnie chce się ich lać po gębach i tylko patrzeć, czy równo puchnie… To jest chyba prawdziwa siła książki, kiedy daje ci po głowie tak silnie, że już sam nie wiesz, co i jak masz myśleć, a jednak musisz myśleć o tym, że przecież takie jest życie.
 



No i jednak zabrnęło mi się w banał, ale cóż robić, kiedy życie naprawdę takie jest, a nie inne? Jedno, co wiem na pewno po „Dzieciach…” to to, że ta książka stała się moim uzależnieniem.

Zapytać teraz możecie, jak odniosę taką książkę i takie wrażenia do jedzenia… A odniosę! Bo jest w niej taki fragment, w którym Christiane mówi, że po kilku latach ćpania może jeść tylko obwarzanki z dworca i twarożek miksowany z proszkiem truskawkowym. Ponieważ jednak druga potrawa nie jest czymś, co wymagałoby przepisu, skupmy się na obwarzankach i na… – ha, niespodzianka!


 
Obwarzanki 
(takie, jakie można kupić 
przy cmentarzu)

Składniki:
  • 1,5 szkl. mąki (a w czasie wyrabiania jeszcze trochę),
  • 3 jajka,
  • 3 konkretne łyżki cukru pudru,
  • łyżeczka soli,
  • cukier i sól + woda.




Z mąki, jajek (całych), cukru pudru oraz łyżeczki soli wyrabiamy ciasto. Jak ciasto się lepi, to podsypujemy mąkę, żeby dobrze odchodziło od dłoni. 


Następnie formujemy wałeczki, z których lepimy obwarzanki – które później wrzucamy na osolony wrzątek (woda ma się cały czas gotować).


Kiedy obwarzanki wypływają na powierzchnię wody, wyławiamy je i układamy na kratce – i wsadzamy do piekarnika z termoobiegiem (175 stopni). Sprawa prosta: jak piekarnik grzeje też od dołu, to obwarzanki spoczywające na kratce zezłocą nam się również od spodu: a o to chodzi w ich pieczeniu! Bo obwarzanki pieczemy do momentu, w którym zrobią się złote. Wreszcie je wyciągamy i smarujemy wodą z cukrem.
Obwarzanki są błyszczące i smakują całkiem jak precelki. Dobrze robią na bolący brzuch.

Niespodzianka: 
napój truskawkowo-kiwi-cytrynowy

Składniki:
  • 1 galaretka o smaku cytrynowym,
  • ćwiartka cytryny,
  • 6 kiwi,
  • 10-15 truskawek.

Rozpuszczamy galaretkę we wrzątku, wrzucamy owoce, wciskamy sok z cytryny, miksujemy – i gotowe. Napój jest REWELACYJNY. Słodko-kwaśny, egzotyczny, delikatny, sycący, niewymagający jeśli chodzi o nakład sił i środków.

Czyli wszystko pozostaje w klimacie.



I to tyle na dzisiaj. Narobiłam sobie smaku na… trochę lektury :) A że do lektury nie masz to jak coś do przegryzienia, życzę i Wam tak słodkich przeżyć!

piątek, 4 maja 2012

Koko-koko, majóweczka spoko. Grillowana karkówka




 



- Kto ty jesteś? 
 - Polak mały. 
- Jaki znak twój?





  






A no właśnie. Jaki jest znak rozpoznawczy Polaka? Skarpetki do sandałów. Podróżowanie z potworną torbą, wypełnioną wiktuałami typu: termos z herbatą Minutką, czosnkowa kiełbasa, pomidor, jajko na twardo i sól w papierku. 



Mówienie na pieniądze „pieniążki”. Branie kredytu tylko po to, żeby pokazać sąsiadowi, że ma się pieniążki na urlop. A na urlopie konsumowanie zabranych ze sobą konserw. Chlanie wódy do momentu, w którym rozpoczyna się śpiew „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród – tak nam dopomóż Bóg”. Kradzieże wszystkiego, co nie jest podłączone do prądu (chociaż w przypadku trakcji i prąd nie przeszkadza) i walenie w mordę tych, którzy nie kochają papieża-Polaka. I tak dalej.
Te refleksje wzbudziła we mnie tegoroczna wielodniowa majówka. Najgorsze jest to, że są to spostrzeżenia wcale nie odkrywcze i mówienie o tym, że tak jest, jest jak mówienie o tym, że rząd kradnie. Niemniej narodowe pijaństwo zmusiło mnie niejako do tego, by spróbować wyciągnąć jakiś morał z tej bajki. Niestety, nie brzmi on: „- W co ty wierzysz? - W Polskę wierzę”. Morał jest o wiele bardziej przyziemny. Grillowane potrawy, czyli w tym przypadku podkład pod majówkowe opijstwo, są zawsze dobre. I na tym poprzestańmy.


Grillowana karkówka
 


Wiem, wiem, nie ma co uczyć dziada, jak charchać ani Polaka, jak grillować. Dlatego wcale nie zamierzam uczyć, polecę tylko coś, co wymaga odrobiny przygotowań, ale jest wyśmienite w smaku. Mianowicie: karkówka zamarynowana na dwa dni przed grillem (w mleku, oliwie, świeżym koperku, soli i czosnku)





 




Z takiej karkówki można zrobić wyśmienite, soczyste sznycle lub smakowite szaszłyki (papryka, cukinia, czosnek, cebula, boczek, bakłażan).

Nie rozpisałam się tym razem zanadto, bo i mnie dopadło majówkowe rozleniwienie. W sumie upał, zimne piwo i wrzucenie na grilla kawałka soczystego mięsa ma swój niewątpliwy urok… Odłóżmy więc na bok wszelkie negatywne skojarzenia i rozkoszujmy się tym, co zawsze jest w Polsce wspaniałe: jedzeniem!
Smacznego i do następnego odcinka!