środa, 28 marca 2012

Barbara dookoła Polski. Poznań.


Z dedykacją dla Wielmożnego Pana M. Mochockiego, który pomógł odkryć tajemnicę demona...

Dom z wieżyczką z książki "Szósta klepka"

Skojarzenia z Poznaniem? Nader rozmaite.

Poznań może kojarzyć się z książkami Małgorzaty Musierowicz i z bohaterami tychże książek, prowadzącymi na kartach powieści życie nader ruchliwe. W rzeczywistości ruchliwość ta okazuje się być ograniczona do kilku ulic. Przy czym Roosvelta, Krasińskiego, Słowackiego i Teatralka nawet dla schorowanego, wielodziesięcioletniego Dmuchawca po dwóch zawałach są do zwiedzenia w dziesięć minut.


Co nie zmienia faktu, że obejrzenie tych miejsc to ekscytujące przeżycie. Tym bardziej aktualnie, kiedy Poznań dla jego stałych mieszkańców kojarzy się przede wszystkim z rozjeb…, z rozbudowywanymi drogami.
Widok z Teatralki
Z kolei dla intelektualistów Poznań to przede wszystkim Opera. Cóż, istotnie, miejsce to dostarcza niezapomnianych wrażeń, choć akustyka zdaje się schodzić tu na dalszy plan wobec wrażeń wizualnych.
Na dachu Opery

 Widok spod operowych wrót

Lady Makbet mocno aktualna

Poznań to także wspaniała, zabytkowa architektura, piękny rynek i intrygująca kuchnia! (Czyli to, co nas najbardziej interesuje).
Pomijam, że gołębie działają w Poznaniu co najmniej tak aktywnie jak w Krakowie, ale...
... może ktoś mi powie, co ten pan na cokole robi tej pani?

Albo ta pani temu panu?
"Ja niewinny"

Zanim jednak przejdziemy do kuchni, omówmy jeszcze jeden punkt skojarzeniowy Poznania. Poznań bowiem to bastion fantastyki! Pomijając już to, że jest to miejsce największego polskiego konwentu fantastycznego, to zwiedzając Poznań można napotkać różne zaiste fantastyczne postacie. Na przykład demony zamknięte w kręgach runicznych… 
Odnośnie zdjęcia: kiedy patrzy się z góry na plan miasta, można na nim odznaczyć pięć punktów, na które składają się babcie wspierające się o poduszki złożone na parapetach swoich okien. Z kolei z tych pięciu punktów tworzy się pentagram. Do każdej babci przynależy brama strzeżona przez demona. Demon ma za zadanie zarówno strzec dostępu do babci, jak i rozszerzać jej wpływy na miasto. Demonom uniemożliwiają to specjalnie wyszkoleni łowcy – tzw. grafficiarze, którzy smarują na bramach specjalne znaki, zamykające demony w obszarze bramy. Łowcy muszą strzec się niczego nieświadomej policji, która mylnie uznaje ich za wandali… Co stanie się, gdy łowca nie zdąży namalować znaku? Lub gdy w trakcie malowania zostanie złapany przez demona? Zastanów się, póki czas!)



Wracając jednak do tematu: Poznań jest wart poznania, bo potrafi zaskoczyć na każdym kroku. 

Ktoś mi powie do jakiej przyszłości się to odnosi?

 

A na pewno jest wart poznania ze względu na kuchnię! 
Ma on bowiem podejście do ziemniaków, którego można tylko pozazdrościć. 




UWAGA. Przepis, który niegdyś był w tym odcinku - przeniósł się w inne miejsce. Należało go nieco odświeżyć, poprawić zdjęcia i w ogóle nadać mu odpowiedniego wyrazu. Tym samym przepis na żelazne kluski z zasmażanym twarogiem znajdziecie: TUTAJ.


poniedziałek, 19 marca 2012

Pierwszy Dzień Wiosny. Zupa-krem z rzeżuchy

Jeśli ktoś jeszcze sięga pamięcią tak daleko, to Pierwszy Dzień Wiosny zapewne kojarzy mu się ze szkolnymi wyprawami związanymi z topieniem/ paleniem Marzanny. Osobiście wypraw tych nie lubiłam, bo do tworzonej przez siebie marzannowej lalki bardzo się przywiązywałam i ukatrupianie jej jakoś mi nie było w smak. Na dzień dzisiejszy potwierdza to tylko moje pogańskie zapędy. Marzanna bowiem to inaczej: Mora, słowiańska bogini symbolizująca zimę i śmierć. Innymi słowy – demon. W zasadzie więc jej uśmiercenie jest czynem chwalebnym i pożądanym; co dla mnie jednak nie zmienia faktu, że nostalgiczna łza się w oku kręci.  
Proszę zwrócić uwagę na głebię znaczeniową tego zdjęcia! Cień z noża godzącego w symbol zimy pada na świeżo rozkwitłe roślinki - symbol wiosny i nadziei!
Ale Pierwszy Dzień Wiosny ma już to do siebie, że jest jakoś sentymentalny. Człowiek ma nadzieję, że nadchodzi lepsze i czuje się zobowiązany do tego, by z odrazą plunąć na swoją ciemną przeszłość i dumnie wkroczyć w świetlaną przyszłość. Do tego potrzebny jest jednak jakiś symbol, jakiś mały symboliczny mord, dzięki któremu można się odciąć od cieni i znaleźć miejsce na Nowe. Coś się kończy, coś się zaczyna… Apropo, na fali tych wiosennych sentymentów pozwolę sobie sięgnąć do cytatu Sapkowskiego – tak, żeby już wyczerpać temat:
„Ludzie lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni. Gdy piją na umór, oszukują, kradną, leją żonę lejcami, morzą głodem babkę staruszkę, tłuką siekierą schwytanego w paści lisa lub szpikują strzałami ostatniego pozostałego na świecie jednorożca, lubią myśleć, że jednak potworniejsza jest od nich Mora wchodząca do chat o brzasku. Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć”. 
No dobra, bo się ponuro zrobiło, a wiosna to w końcu, było-nie było, pora radosna! Zaaplikujmy sobie więc prawdziwie wiosenną potrawę, którą jest:

Zupa-krem z rzeżuchy
Składniki:
rzeżucha (tak ze dwie garście),
4 ziemniaki*,
marchewka,
pietruszka,
2 białe cebule,
2 ząbki czosnku,
coś z kurczaka (może być filet, może być udko, mogą być skrzydełka),
liście laurowe, ziele angielskie, majeranek, sól, papryka słodka mielona, koperek,
por
2 serki topione,
szklanka śmietany,
1 żółtko,
jajka na twardo,
makaron.



 

* Żeby utrzymać się w klimacie wiośnianej nostalgii, możemy wziąć zimowe ziemniaki, wtedy będziemy mieć romantyczne poczucie, że naprawdę żegnamy się z tym, co… wróci szybciej niż się spodziewamy, żeby to cholera.




Szykujemy lekki bulion na kurczaku (na kurczaku jest naprawdę delikatny): w garnku umieszczamy kurczaka, marchewkę, jedną cebulę w łupinach, pietruszkę, dwa ząbki czosnku, przyprawy. Podsmażamy pora i drugą cebulę (można też dorzucić 2-3 pieczarki) – mają się zezłocić – i dokładamy je do grzejącego się bulionu. 
Całość gotujemy, a od zagotowania odczekujemy jakieś 15 minut – tak, żeby marchewka była dość miękka. Wówczas do bulionu wsypujemy pokrojone w kostkę ziemniaki i garść rzeżuchy. I serki topione. Gotujemy do momentu, w którym ziemniaki są miękkie, odstawiamy do ostudzenia. Kiedy bulion przestaje być parzący, wyjmujemy z niego elementy niepotrzebne: kurczaka (przyda się na inny obiad), marchewkę, pietruszkę, cebulę, ziele angielskie i liście laurowe (na te przyprawy mam niezawodny sposób: wkładam je do woreczka po ryżu i związuję nitką, potem całość wyrzucam, nie męcząc się wyławianiem śmiecia z zupy). Zostają tylko wywar, ziemniaki i pory z cebulką – i to miksujemy z drugą garścią rzeżuchy i koperkiem (sprawdzając, czy przy okazji nie trzeba tego jakoś doprawić). 
 
Taką papkę przelewamy z powrotem do gara i podgrzewamy – nie gotujemy! – ze śmietaną zmieszaną z żółtkiem. Zupę podajemy z drobnym makaronem i jajkiem na twardo, obsypaną resztką rzeżuchy. Niecodzienna kompozycja smaku.

Smacznego i mimo wszystko miłego topienia Marzanny (bo niech ta cholerna wiosna w końcu się rozkręci). Tylko uważajcie, żeby nie dotknąć kukły, kiedy ta znajdzie się już na wodzie, bo Wam ręce pousychają. I odradzam napoje wyskokowe, wracając z niszczenia Marzanny nie można się potknąć…
Tym złowieszczym akcentem kończę i raz jeszcze ciepło życzę: smacznego!

niedziela, 18 marca 2012

Simpsonowie vs. naleśniki Barbary

„Jeśli Bóg nie życzyłby sobie, byśmy jedli (w Kościele), wymyśliłby nam grzech obżarstwa.” Homer Simpson

Jakoś się nie mogę do końca odciąć od wizerunku Jokera... 
http://i.pinger.pl/pgr28/82586c86001c94f74da72547/batman-joker-card.jpg
Homer Simpson to postać, do której można mieć wiele zastrzeżeń, ale za to nie można zaprzeczyć temu, że każdy z nas ma w sobie kawałek Homera. Ile razy na przykład zdarzyła Wam się sytuacja, w której nie wiedząc, co robić, mieliście ochotę cienko wrzasnąć i uciec?* No właśnie. A ile razy patrząc na swojego rozmówcę myśleliście o tym, że warto by się napić piwa albo popadaliście w zachwyt na widok pączka/ czekoladki/ żelka/ żeberek/ hot-dogów/ piwa/ pączków/ jedzenia? Ewentualnie ile razy zdarzyło Wam się być nadmiernie szczerym wtedy, kiedy tak naprawdę chcieliście okazać swoje staranie i dobre chęci (Homer do Barta: „Próbuję być wrażliwym ojcem, ty niechciany debilu!”)? Tak, tak, Homer Simpson siedzi w każdym z nas i prawdopodobnie to na niego możemy zrzucić winę za wszelkie niefrasobliwości, którym się poddajemy, za robienie sobie super-pączków, trzydaniowych obiadów z trzech deserów i deseru, na który składają się trzy desery, za te chwile, w których mówimy sobie: „Nie powinienem prowadzić! Zaraz, jestem pijany, nie powinienem siebie słuchać!” i za te, w których radośnie wyśpiewujemy „uwielbiam pączki, kocham pizzę, uwielbiam bajgle…”. I chyba powinniśmy być mu za to wdzięczni?
A w ogóle Simpsonowie to niewyczerpane źródło radochy i galeria niezapomnianych postaci, niniejszym więc przedstawiam pomysły na naleśniki (bo w końcu co najbardziej kojarzy nam się z amerykańską kuchnią? – oprócz fast-foodów, rzecz jasna) godne Homera Simpsona.


* Mnie na przykład zdarzyło się to podczas egzaminu na prawo jazdy, kiedy wycofując się z pozycji parkingowej, zaczęłam do siebie mówić na głos: to który teraz kierunkowskaz mam wrzucić? Wycofuję się w tę stronę, ale mam jechać tam… Wówczas egzaminatorka bardzo niepewnie zapytała: słucham?, a ja bardzo chciałam wrzasnąć i zwiać.

Naleśniki
Składniki:

  • litr mleka,
  • 6 szklanek mąki,
  • 4 jajka,
  • niecała szklanka wody,
  • 2 łyżki oliwy,
  • sól.
Z powyższych składników tworzymy ciasto, ostatecznie ma mieć konsystencję gęstej śmietany. Naleśniki smażymy na b. rozgrzanej patelni posmarowanej minimalną ilością oliwy – po prostu tak, żeby ciasto nie przywierało.
A teraz kilka pomysłów na to, jak wykorzystać naleśniki. Aczkolwiek jest to element, który można wykorzystywać praktycznie do wszystkiego: na słodko, słono, na ostro, jako makaron do zupy i jako przekąskę bez żadnych dodatków (najlepiej smakują wtedy takie z ciemnymi plamkami po smażeniu) – lub z jakimś sosem. Naleśniki dobra rzecz!

Pomysł na: krokiety

  • pasztet,
  • 1 jajko,
  • bułka tarta;
Naleśniki smarujemy pasztetem, składamy jak T-shirt, obtaczamy w jajku i bułce tartej, podsmażamy. Ot i cała filozofia.

Pomysł na: naleśniki ze szpinakiem i pieczarkami

  • szpinak,
  • cebula,
  • pieczarki,
  • 2 serki topione i odrobina śmietany,
  • sól, papryka słodka, pieprz cytrynowy, majeranek, koperek;
Szpinak robimy dokładnie tak samo jak zawsze: podsmażamy z cebulką, tyle że teraz też z pieczarkami. Dokładamy serki, odrobinę śmietany i przyprawy – i gotowe. Coś, za co w restauracji płaci się horrendalne sumy, w rzeczywistości jest tanie i w wykonaniu prościuteńkie jak Homerowy sposób rozumowania (jest piwo, jest dobrze, nie ma piwa, nie jest dobrze).

Pomysł na: naleśniki na słodko

  • bita śmietana,
  • twarożek z żółtkiem i cukrem,
  • posypka czekoladowa,
  • mogą być jakieś owoce;

 


No, tu pole do popisu jest największe. Można rozrobić twarożek z żółtkiem i cukrem, posmarować nim naleśniki, całość obłożyć bitą śmietaną i posypać czekoladą. Można do środka wsadzić brzoskwinie, ananasy, jagody, truskawki, kiwi… Można dowalić białą czekoladę lub marmoladę, można… mmmm, dużo można.




Pomysł na: kanapki z naleśnika

  • wędlina,
  • pomidor,
  • ser żółty,
  • szczypiorek,
  • sól.

To pomysł dość nietypowy, ale super się sprawdza, jak się ma już dość tradycyjnych kanapek. Po prostu to wszystko, co dałoby się do normalnej kanapki wsadza się w naleśnika. Pomidor nasącza ciasto i dzięki temu „kanapka” nie jest sucha, choć jest bez masła.

W ramach podsumowania powinien się tu pojawić jakiś „dowcip” w stylu: „Ach, jakie pyszności, zjedzmy wszystko! Coś ty, nie oderwalibyśmy się od ziemi” – niestety jednak brak mi zjadliwości i celności Simpsonowych scenarzystów, którzy tego typu „żartami” zawsze potrafią doskonale pośmiać się i z innych, i z siebie. Poprzestanę więc na zjadliwości w ramach zjadania przyrządzonych potraw i martwienia się tym, że idzie wiosna… Apropo!, nie przegapcie odcinka z okazji Pierwszego Dnia Wiosny!
Excellent…

PS. Głupi Flanders.

poniedziałek, 12 marca 2012

Gwiezdne Wojny – Epizod I. Przysmak z Tatooine



I oto stanęło przede mną zadanie Wielkiej Miary: mierzę się bowiem z Legendą. Problem polega na tym, że jako Rycerz Jedi podpisać się nie mogę (nie moja to religia), a kiedy powiem, że "Gwiezdne wojny" lubię – będzie to w oczach co poniektórych świętokradztwem. 
Bo jakże można je zaledwie lubić? Z drugiej strony każdy najmniejszy atak na GW sprawia, że nerwowo szukam po kieszeniach i torebce jeśli nie miecza świetlnego, to chociaż jakiejś małej procy i dużej cegłówki… Jako się rzekło: to Legenda. Jedna z najcudowniejszych części dzieciństwa, jedna z największych radości dorastania w cieniu kolejnych epizodów i odkrywania w nich ciągle czegoś nowego i dojrzalszego. 

„Gwiezdne wojny” to piękna baśń, jedna z najpiękniejszych w ogóle, a w szczególe – jedyna w swoim rodzaju. Jest tam wszystko, czego potrzeba: i akcja, i walki, i zaskoczenia, i pościgi, i miejsce na marzenia… No i uczucia! Dialog „- Kocham cię. - Wiem.” pomiędzy Leią a Hanem Solo to jedna z najurokliwszych scen miłosnych w historii kina, definiująca całe „Gwiezdne wojny”: ładna, dowcipna, przemyślana, wzruszająca. A jeszcze na dodatek cała saga poszczycić może się rewelacyjną muzyką.
 
I pomyśleć, że niektórym to nie wystarcza. Doprawdy, powołać należy się na słowa Vadera i stwierdzić „ niepokoi mnie ten brak wiary” (Your lack of faith disturbs me”)… Bo najczęstszym argumentem „przeciw” jest to, że „Gwiezdne Wojny są nudne”. Że to głupoty dla dzieci, niepoważne i nieprawdziwe… Cóż, podążając za takim rozumowaniem musielibyśmy zapytać: „Kto jest większym głupcem: sam głupiec, czy głupiec, który za nim podąża?”.
Powyższy tekst jest nostalgicznym i nieco ogólnikowym wstępem do całego szeregu tekstów, dlatego nie odnosił się do żadnych konkretów. Chciałabym po prostu niniejszym złożyć hołd jednej z najbardziej czarownych części mojego życia.

Kto zgadnie, co się tu nie zgadza?
A teraz do kuchni! Potrawa nawiązuje bezpośrednio do Epizodu I. A dokładnie do tego momentu, w którym Qui-Gon Jinn z ekipą zawitał na Tatooine i stołował się u Anakina i jego matki. Rozumowanie jest proste: musiała to być potrawa związana z pustynią, a więc podbita jakimiś korzennymi przyprawami. Do tego nie mogło to być nic bogatego – w końcu przyrządzili ją niewolnicy. Czyli pewnie było to pieczywo i jakieś kawałki mięsa z warzywami.
Hm… Całość jednak trzeba było nieco podrasować z tej prostej przyczyny, że jakieś tam podpłomyki nie byłyby na miarę Gwiezdnych Wojen. Dlatego prezentuję przepis na następujące danie:

Shaorma wołowa z papryką 
i chleb z fetą i oliwkami

Uwaga! Chleb szykujemy przynajmniej 12 godzin przed planowanym podaniem dania!

Shaorma

Składniki:
  • pół kilo drobnego mięsa wołowego,
  • 1 czerwona cebula,
  • 1 kostka rosołowa (najlepiej bekonową – daje rewelacyjny aromat i ciekawy posmak),
  • łyżka masła,
  • 1 czerwona słodka papryka,
  • 2 papryczki chili (miniaturki),
  • dużo czosnku,
  • 4 serki topione, śmietana 12%,
  • chili, kurkuma, curry, odrobina gałki muszkatołowej, majeranek, sól,
  • szczypiorek.
W garze rozpuszczamy masło. Drobne mięso kroimy na jeszcze drobniejsze kawałki (tak żeby miały wielkość kostek do RPG-ów), wrzucamy je do gara. Dodajemy posiekaną cebulę, kostkę rosołową, sól, trochę curry, kurkumy i majeranku (co do majeranku: nie jest to przyprawa egzotyczna, ale doskonale poprawia smak potraw i osobiście bez majeranku nie potrafię się obejść). Mieszankę tę podlewamy wodą, doprowadzamy do wrzenia, następnie garnek przykrywamy i mięso dusimy aż do skutku. Czyli dość długo, bo wołowe jest mięsem trudnym we współpracy – ale ze wszech miar tej współpracy godnym. Trzeba je po prostu „wyczuć, nie myśleć, zaufać intuicji”.




Kiedy ocenimy, że mięso jest już miękkie – kroimy paprykę (oba rodzaje), siekamy czosnek i całość wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Jak to się chwilę podsmaży, dodajemy serki topione, znowu dokładamy curry i kurkumy, podsypujemy szczyptę gałki muszkatołowej (a dla amatorów: również koperku; curry + koperek = naprawdę egzotyczne połączenie), chili (ilość zależy od tego, jak bardzo ognisty oddech chcemy uzyskać) i na patelnię wylewamy uduszone mięso z cebulką. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić z wodą: potrawa ma być gęsta. Jeśli więc chodzi o wodę, w której dusiliśmy mięso, to na patelni ma wylądować jedna szklanka (nawet niecała). 

Całość podsmażamy do rozpuszczenia serków, w międzyczasie dolewamy nieco śmietany (ok. 200 g) – i już. Przy nakładaniu na talerze danie posypujemy szczypiorkiem. Ale zanim nałożymy je na talerze, pamiętajmy, że mamy jeszcze przyrządzić:

Chleb

Składniki:
  • 1 kg mąki pszennej,
  • szklanka otrąb,
  • 50 g świeżych drożdży,
  • 4 szklanki b. ciepłej wody,
  • łyżka soli,
  • 3 łyżki oliwy z oliwek,
  • ser feta,
  • czarne oliwki,
  • masło i bułka tarta do natarcia blachy.
Bierzemy 4-litrowy gar. Wlewamy tam niemal gorącą wodę i rozpuszczamy w niej drożdże. Dodajemy mąkę zmieszaną z otrębami, sól, oliwę, mieszamy. Powstaje nam rzadka masa – i taka ma być. Dokładamy fetę i oliwki. Przykrywamy ściereczką, odstawiamy na pół godziny w suche i ciepłe miejsce. Następnie smarujemy blachy tłuszczem (wychodzą nam mniej więcej dwa bochenki), wysypujemy bułką tartą i przelewamy do nich ciasto chlebowe. Przyszłe pieczywo wkładamy następnie do piekarnika rozgrzanego do 250 stopni. 
Po 10 minutach temperaturę zmniejszamy do ok.200 stopni i pieczemy mniej więcej 45 minut – chleb ma się dobrze zrumienić. I teraz uwaga: nie otwieramy piekarnika w trakcie pieczenia. Pod koniec pieczenia wyłączamy grzanie, a kiedy stwierdzimy, że pieczywo jest już gotowe: uchylamy drzwiczki piekarnika i chlebowi dajemy święty spokój, najlepiej zostawić go w piekarniku na całą noc. Wtedy ciasto nie opadnie i nie będzie miało zakalca.






I tak oto mamy gotowy przysmak z Tatooine. O jego jakości niech świadczy to, że na tej potrawie wyrósł nam Anakin Skywalker…
Niech więc 
Moc będzie z Wami!