Ostatnio
obejrzałam film „Facet (nie)potrzebny od zaraz”. Argh.
Moja
recenzja na temat filmu jako takiego znajduje się TUTAJ,
ale prawda jest taka, że żadna recenzja nie jest w stanie oddać ogromu
cierpienia, jakiego doświadczyłam. Większą krzywdę jest w stanie zrobić mi
tylko von Trier.
Odbijając
się jednak od aspektów czysto filmowych, zastanawia mnie kilka rzeczy. Przede
wszystkim: hipsterzy objawili nam się kiedy? Jakieś trzy lata temu? Dość
zabawne wydaje mi się, że w takim tempie dorobili się kultowych miejsc,
kultowych gadżetów, kultowej muzyki. Najwyraźniej jak coś dzisiaj jest modne,
to wyrabia 300 proc. normy i nie czeka kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, żeby
zyskać odpowiednią sławę i chwałę, ale bierze je sobie z miejsca.
W sumie –
czemu nie? Żyjemy szybko i – dzięki coraz bardziej zaawansowanej medycynie
estetycznej – umieramy młodo. To i szybciutko staramy się dorobić ideologię do
tego, co w danym momencie nam się podoba. Bo dzięki temu możemy jakoś zasłonić
cholerną pustkę, która się kryje pod świeżym złotkiem mody.
I git. W tym
miejscu „Facet (nie)potrzebny od zaraz” całkiem nieźle daje radę: bohaterowie
filmu są puuuuści. I modni. Modni i puści. Szkoda, że nic z tego nie wynika.
Głupota bije po oczach i uszach, a kobiety na ekranie masakrują.
Czepiam się
tego po raz kolejny, wiem. Ale to, w jakim kierunku zmierzają kanony kobiecej
urody, jest dla mnie przerażające. Lubię patrzeć na coś ładnego i lubię, kiedy kobieta jest kobietą, a
mężczyzna mężczyzną. A jak jedno z drugim się zamienia, to mi się wydaje, że
coś jednak jest nie tak.
Plakat firmy Mango |
Nie wiem,
może ja już taka stara jestem, nie nadążam i nie rozumiem trendów. Ale
fizycznie cierpię, widząc na plakatach lub na ekranie szparki zamiast oczu i
worki pod nimi, szarawą, nieświeżą cerę i cienkie, jakby przetłuszczone włosy.
A do tego workowate, niezgrabne ubrania, najlepiej dziwacznie zestawione. I
gruuuube brwi. To u kobiet. Bo u mężczyzn widzimy idealnie zadbane włosy,
pomalowane rzęsy, wypielęgnowane brwi, obcisłe spodnie, koszulki z dekoltem.
Niedługo
okaże się, że krasnoludy u Pratchetta mają łatwiej jeśli idzie o romanse, bo u
nich w kulturze od dawna tkwi to, że trzeba najpierw dyskretnie wybadać, jakiej
płci jest potencjalny wybranek. Horror.
Ja rozumiem,
że zmiany, że mody, że technika. Ale dlaczego musi oznaczać to jednocześnie, że
jest dziwniej, głupiej, brzydziej? Że do czynienia mamy ze smutnymi, brzydko
ubranymi hermafrodytami, którzy nie umieją poradzić sobie ze swoim życiem. Że
porządnego schabowego zastąpiła bagietka z łososiem i pomidorkami koktajlowymi.
Czuję się
taka zgorzkniała, zgrzybiała i niemodna…
Dobra, żeby
pokazać, że ja też potrafię być nowoczesna, proponuję przepis na:
TRENDY-KANAPKI
Składniki:
- chleb pełnoziarnisty,
- masło,
- wędlina,
- roszponka,
- suszone morele i suszona żurawina,
- niebieski ser pleśniowy,
- miód cytrynowy.
Zacznijmy od
tego, że jak TUTAJ
podawałam przepis na smocze ciastka, to tam wyjaśniałam, że kiedy skórkę
cytrynową ugotujemy w miodzie, to miód odstawiamy w słoiczku do lodówki, bo się
przyda. I się, jak widać, przydaje.
W kolejności
podanej w liście składników – wszystko układamy na kromkach chleba. Jak już na
kanapkach jest ser, to całość polewamy odrobiną miodu.
I wstawiamy
kanapki do piekarnika – na jakieś 5 minut w temp. 170 stopni – aż ser zacznie
się lekko rozpuszczać.
Powiem tak:
pomysł na takie kanapki, to jedyna rzecz, która jest w stanie przekonać mnie do
nowoczesności. Są znakomite. Ostry smak sera, słodko-świeży miód, kwaskowata
żurawina, słodkie morele, delikatna wędlina (albo ostra, jeśli ktoś wybierze
np. salami) i do tego sałata. I chrupiący chlebek z masełkiem. REWELACJA. A
ponieważ skonfiskowałam rodzicom sokowirówkę, raczyłam się do tych kanapek
sokiem świeżutko wyciśniętym z pomarańczy. Och. Erotyka
na talerzu.
Polecam
zarówno te kanapki, jak i następujące odcinki:
SMACZNEGO!