„Hobbit:
Pustkowie Smauga” to film o jakości dość dyskusyjnej. Czy tę jakość zdołały
poprawić mopsy, należące do Petera Jacksona, a pojawiające się w jednej ze scen
(serio: http://asset-6.soup.io/asset/6441/9534_638a.gif),
też nie sądzę. Internet podłapał jednak temat, a nawet go wyprzedził, polecam poszukanie np. hasła "Lord Of The Pugs".

Nasza mopsia
Galadriela vel Goladriela to jednak tylko wstęp do tematu właściwego.
Chciałabym bowiem powiedzieć jednak kilka słów na temat „Hobbita” jako takiego.
Za
twórczością Tolkiena w ogólności nie przepadam, w szczególności jednak zdarzają
mi się wyjątki. Do wyjątków tych należą „Pan Błysk” i właśnie – „Hobbit”,
chociaż „Hobbit” nie bez zastrzeżeń.
Bo cholernie
oburza mnie idea pt. „Ahoj, przygodo!”. Tfu! Jak dla mnie to: a chuj z
przygodą! Jak można przyjść do kogoś do domu i tak namieszać mu w głowie, żeby
dobrowolnie porzucił swój fotelik, książki, herbatkę i spiżarnię i ruszył
gdzieś hen, na poniewierkę? To niemożebne.
Pomijając
jednak ten wątpliwy moralnie aspekt, „Hobbita” czytałam z przyjemnością i
bardzo cieszyłam się na wieści o jego ekranizacji. Nie należę do grupy, którą
Peter Jackson oburzył zmianami, jakich dokonał na „Władcy pierścieni” i ta
filmowa trylogia należy do moich ulubionych. Prawdę powiedziawszy to głównie ze
względu na poprawki scenariuszowe w stosunku do książkowego pierwowzoru.
Dlatego więc
tym bardziej cieszyłam się na ekranizację „Hobbita”, uważając, że książeczka
naprawdę daje materiał na trylogię. I pierwsza część filmu moich oczekiwań nie
zawiodła – wręcz przeciwnie. Jackson zaskoczył, dokonał niewielu zmian i zrobił
dobry film.
A potem
zrobił drugą część.
No kurwa
mać. Oczekiwałam rozwiniętego wątku Beorna, dłuższego pobytu w Mrocznej Puszczy
i intelektualnej rozprawy ze smokiem. A dostałam romans krasnoluda i zużytej
czterdziestolatki, wcielającej się w rolę elfki. Pogoń goni pogoń, „wzruszają”
dramaty samotnego ojca z trójką dzieci, a całości diabelnie brakuje humoru. A w
ogóle to jak już pojawiają się te mopsy, to mogłyby być wyraźniejsze. Zezłościł
mnie ten film.
Na pociechę
mam jednak:
Smocze ciastka na bogato
Składniki:
1. SKÓRKA POMARAŃCZOWA, czyli smocza łuska
Skórkę z dwóch cytryn zalewamy wodą i gotujemy jakieś 10 minut. Potem odcedzamy, przelewamy zimną wodą i jak już jest chłodna, poddajemy ją dalszej obróbce. Czyli przede wszystkim obkrajamy z tego białego cholerstwa, które jest gorzkie i upierdliwe.
Potem skórkę kroimy w drobną kostkę (łuskę!) i zalewamy miodem. Tego miodu wychodzi jakieś pół szklanki. Zalewamy i gotujemy znowu 10 minut, a potem odcedzamy skórkę, a miód przelewamy do słoiczka i mamy cytrynowy miód, który można np. użyć do herbaty, jak nas choroba bierze.
Takie szczwane!
2. ŻURAWINA I KIELISZEK WIŚNIÓWKI, czy rubiny smocza krew.
Żurawinę zalewamy kieliszkiem wiśniówki i dokładnie mieszamy.
3. GORZKA CZEKOLADA I MAK, czyli onyksy i okruchy czarnych diamentów
4. BIAŁA CZEKOLADA, SKÓRKA POMARAŃCZOWA I SKÓRKA CYTRYNOWA, OTRĘBY, czyli różne odcienie złota
Wszystkie składniki wsypujemy do jednej miski, zostawiamy sobie tylko trochę skórki cytrynowej, z której zrobimy smocze łuski. Do tego celu jednak najpierw potrzebny nam jest sam smok, a więc potrzebne są:
Składniki na ciasto
3 szklanki mąki,
1/2 szklanki cukru,
łyżeczka proszku do pieczenia,
kostka masła,
3 żółtka i jedno całe jajko.
1/2 szklanki cukru,
łyżeczka proszku do pieczenia,
kostka masła,
3 żółtka i jedno całe jajko.
Składniki zagniatamy na gładką masę. Gnieciemy długo i uporczywie, aż całość bedzie jednolita, złocista i będzie się lekko kleić do dłoni. Wtedy możemy ciasto wymieszać z resztą skarbca i wziąć się za wycinanie smoka.
Tak, to jest smok! Ładny smok. |
Ciastka są FANTASTYCZNE.
Dosłownie.
Polecam.
Polecam też:
- Władca pierścieni: Drużyna jedzenia (pizzy)
- Optymistyczne chrum, czyli rzecz o mopsach
- „Gotuj z Golonką”
;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz