Poczułam się zainspirowana. Po pierwsze, kiedy
przygotowałam kaczkę w brzoskwiniach i malinach, a następnie jej spróbowałam –
przeżyłam najbardziej wyrafinowany orgazm w życiu. O Panie mój, ten smak, to
połączenie, ta soczysta skórka i delikatne mięsko, miękkość i cierpki smak
owoców i kruchość kaczki… Dobre.
Po drugie przeczytałam artykuł na temat zjawiska, jakim
jest food porn, co zaraz z właściwą
sobie lekkością wyjaśnię. Najpierw jednak skończę tłumaczyć, do czego mnie to
wszystko zainspirowało. A mianowicie do przemyśleń dotyczących kobiecych aktów,
seksualności, pornografii, erotyki i sztuki. Co jest czym, gdzie jest granica i
skąd się to bierze?
Food porn, czyli jedzeniowa
pornografia to nic innego niż ekshibicjonistyczne odsłanianie przed wszystkimi
tego, co znajduje się akurat na moim talerzu – w taki sposób, aby wypadło to
jak najbardziej zachęcająco. W dodatku jedzenie, jako zmysłowa i dostarczająca
rozkoszy czynność, przy tym obłożona siecią zakazów i nakazów, łatwo kojarzy
się z seksem (przez żołądek do serca i te sprawy).
O ile jednak ta tzw. jedzeniowa pornografia jest
zjawiskiem stosunkowo (wiem, doskonały dobór słów) nowym i ściśle związanym z
rozwojem sieci typu Facebook, tak sama pornografia towarzyszy nam zapewne od
czasów Adama i Ewy, kiedy to Bóg, stworzywszy sobie zabawki, podglądał, jak
będą się zachowywać. A jeśli nie chcemy mieszać w to Boga, twardo stąpając po
ścieżce nauki, wystarczy popatrzeć wstecz i prześledzić momenty, w których
człowiek śmiało chwytał za pędzel, by utrwalać to, co za utrwalenia godne
uznawał. Czyli np. seks, co możemy podziwiać w malarstwie pompejańskim – jak
widać na załączonym obrazku.
Potem jednak człowiek zrobił się jakby skromniejszy
jakiś. A może sprawiły to boskie nakazy i zakazy przekazywane za pośrednictwem
wybranych ludzi? (No księży, no). W każdym razie w tej bardziej europejskiej
części świata raczej zrezygnowano z malowniczego zapisu figli i innych
igraszek. Ale! Zaczęto coraz chętniej malować nagie kobiety i to w dość
sugestywny sposób (gdzie Śpiąca Wenus trzyma palce?). Tym niemniej nadal jest
to dość niewinne, nadal jest to – jakby nie patrzeć – sztuka. A gdzie przebiega
granica między sztuką a pornografią?
Dziś zewsząd atakowani jesteśmy golizną, która traktowana
jest jako towar mający na celu podniesienie sprzedaży. Czy obiektem reklamy
jest balsam do ciała, płatki śniadaniowe, czy też rynny – towarzyszą im gołe
tyłki. Doszliśmy do tego, że to nie golizna budzi zdziwienie, ale – jej brak. Czyżby
oznaczało to, że żyjemy pod znakiem powszechnej i wszędobylskiej pornografii?
Myślę, że to też jeszcze nie tak. Przede wszystkim nie ma
co do wszystkiego przymierzać jednoznacznych etykietek, ale tak czy tak jest
spora różnica między czymś, co ma na celu sprzedawanie seksu albo czegoś za
pomocą seksu, a czymś, co ma wyrażać zachwyt nad ludzkim (kobieta też
człowiek!) ciałem. Przykłady? Na nagą modelkę Modiglianiego patrzę jak na
arcydzieło, na nagą Marilyn Monroe (symbol seksu przecież) patrzę z czysto
estetycznym zadowoleniem, a na ubraną po samą szyję Sharon Stone z kultowego
(sic!) „Nagiego instynktu”, zakładającą nogę na nogę – patrzę, czując wyłącznie
niesmak.
Za to przyznam, że nie wiem, jak się ustosunkować do takiego np.
podejścia do nagiego ciała:
Ostatecznie wychodzi mi na to, że z golizną jest jak ze
wszystkim. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, zatem zarówno popadanie w
cenzuralną przesadę (tak jak zrobił to Blogspot, decydując, że Modigliani i
Monroe są nieprzyzwoici), jak i w przesadę roznegliżowaną – jest głupie. I że
zachwyt nad nagim kobiecym ciałem wcale nie musi wiązać się z ideą „ruchałbym”.
No, taki długi tekst, że aż zgłodniałam. Oto więc ta
inspirująca:
Kaczka z
brzoskwiniami i malinami
Składniki:
- 1 kaczka 2,5-3 kg (większa będzie
za tłusta),
- ze 4 duże brzoskwinie,
- maliny,
- masło, sól, mielona słodka
papryka, biały pieprz, trochę chili, woda, miód,
- brązowy ryż, serek topiony, szczypiorek
i cebula dymka, koperek, szpinak, mięta (może być świeża może być z
torebki), pieprz cytrynowy i sok z połowy cytryny.
Przygotowanie kaczki zaczynamy dzień wcześniej,
nacierając ją łyżką masła, papryką, solą i pieprzem. To się robi tak, że umytą
kaczkę kładzie się na folii i obsypuje przyprawami, a potem te same przyprawy
wciera się rękami, w których mamy masło (profilaktycznie można obejrzeć
„Ostatnie tango w Paryżu”). Potem kaczuszkę zawijamy w folię i wkładamy na noc
do lodówki.
Następnego dnia przygotowujemy brzoskwinie. Najlepsze będą twarde, nie za słodkie. Usuwamy z brzoskwiń pestki, łyżeczką robimy w środku jeszcze trochę miejsca, wygrzebując miąższ, a w to miejsce nakładamy maliny. Brzoskwiń z malinami nie zjadamy, tylko trzy połówki umieszczamy w kaczce, a resztę chowamy tymczasem do lodówki.
Kaczkę kładziemy na blachę wypełnioną wodą i pieczemy ok.
3 godzin w temp. 200 stopni, często polewając wodą (często to jest co 10-15
minut), a co pół godziny odwracając ją z brzuszka na grzbiecik i na odwrót. W
razie czego w trakcie pieczenia dolewamy wody, żeby kaczka i tłuszcz
wytapiający się z niej, się nie spaliły. A na pół godziny przed końcem
pieczenia, na blasze układamy pozostałe brzoskwinie z malinami, kaczkę
smarujemy miodem i obsypujemy malinami. Po wyciągnięciu kaczki z piekarnika,
można zrobić fajny myk, który zagwarantuje nam, że brzoskwinie będą jeszcze
miększe. Otóż tłuszczyk z kaczuszki przelewamy do naczynia żaroodpornego i na
kilka minut zanurzamy w nim brzoskwinie.
O tym, jak taka kaczka smakuje już pisałam na początku, nie będę się więc zanadto powtarzać. Powiem tylko tyle: o ja pierdolę, ale to dobre!
Niemniej pozostaje nam do rozstrzygnięcia jeszcze sprawa,
z czym podawać taką pyszność. Ja proponuję lekki, orzeźwiający brązowy ryż,
zmieszany z ziołami, serkiem topionym i sokiem z cytryny (po prostu gotujemy
ryż w osolonej wodzie i dokładamy w/w składniki). Taki świeży i delikatny smak
doskonale komponuje się z wyrazistą kaczką i kwaśnymi owocami. Jeśli o mnie
chodzi, to będzie to moja najbardziej popisowa potrawa, czego i Wam smakowicie
życzę.
SMACZNEGO!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz