Dziś przeniesiemy się nie tylko w
przestrzeni, ale i w czasie. Popodróżujemy sobie trochę po Górnej Austrii i dla
odmiany pobawimy się w fotoblog.
|
Panorama Linzu. Dunaj, a w tle Pöstlingberg, zameczek z miastem krasnali w środku. Taka austriacka Karczówka. |
|
Też panorama Linzu, tylko z innego miejsca. |
Katedra w Linzu. Niech się Paryż ze swoją Notre-Dame schowa!
|
A ten kościół nigdy nie pamiętam, gdzie się znajduje, ale za to rzeźbienia w środku wykonywał prawdopodobnie Wit Stwosz. Jest taka luka w jego biografii, kiedy to nie wiadomo, co robił. Patrząc na wnętrze tego kościoła - już chyba wiadomo. Niestety nie mam zdjęcia. |
|
Staję się monotematyczna, ale to w końcu w Linzu mieszkałam! |
GMUNDEN
|
A to z kolei Pomnik Zarazy na Hitlerplatzu w Linzu (tak naprawdę to na Hauptplatzu, ale...) |
|
Też Linz. Ogrody na Górze Zamkowej (Schlossberg). |
|
Też na Górze. |
Sport narodowy Austriaków nazywa się: Flohmarkt. Czyli - Pchli Targ. Austriacy uwielbiają handlować na Pchlich Targach, urządzać je, zwiedzać i w ogóle je uwielbiają. Oto kilka ciekawostek. Tak tylko na smak.
A teraz parę ciekawostek krajoznawczych.
|
Parę lat temu Mistrzostwa w piłce nożnej odbywały się w Austrii. I Austriacy wupuścili wówczas reklamę na znak przyjaźni austriacko-niemieckiej. |
|
Moja absolutnie najulubieńsza ozdoba rynku jednego z miasteczek, którego nazwa - jak zwykle - wyleciała mi z pamięci. |
|
A takie przejawy sztuki można napotkać prawie wszędzie. |
|
Takie natomiast tylko na drodze do Salzburga. |
|
A to jest najlepszy przykład na miks językowy, jaki panuje w Austrii. Tu i tak częśc jest napisana po niemiecku, a nie po ichniejszemu. Przy okazji jest to jednak wyraz fascynujących potrzeb. |
A teraz słów parę o mieszkańcach tego jakże interesującego kraju.
Kocham Austrię. To uroczy, spokojny kraj, w
którym życie płynie swoim własnym torem. Jednak Austriacy są ludźmi bardzo
specyficznymi i trzeba nauczyć się z nimi żyć (mieszkałam w Austrii dwa lata,
mój ojciec mieszka tam od lat 12, a mama od 5). Nie to, że są niemili, wręcz
przeciwnie. Ale są dziwni. (Również z wyglądu, bo często-gęsto ma się wrażenie,
że rodzice napotykanych ludzi są ze sobą spokrewnieni). Przy czym chyba
najmniejszym szkopułem jest to, że są rasistami – bo Polacy też są.
Jednak dziwnie się żyje wśród ludzi, wśród
których starsze pokolenie nadal kocha Hitlera. Oni tłumaczą to tym, że dla nich
Hitler był dobry, dał im pracę, kiedy głodowali i nikt nie wiedział, że w
niemal każdej miejscowości jest obóz koncentracyjny… Poza tym przypomina mi się
taka historia, jak kiedyś jechałam tramwajem ze swoim pekińczykiem na kolanach
i jakiś starszy pan zaczął mnie o tego pekińczyka wypytywać. M.in. o to, skąd
go mam. A na hasło „Z Polski”, oznajmił: „Byłem kiedyś w Polsce”. I po przerwie
dodał: „Z wojskiem”.
Innym razem robiłam sobie z koleżanką
zdjęcia na mieście, rozmawiając z nią po polsku. Austriacy są strasznie
ciekawskim narodem, więc momentalnie znalazł się jakiś facet, który chciał
wiedzieć, skąd jesteśmy. Okazało się, że też zdarza mu się bywać w Polsce, a
kiedy usłyszał, że jesteśmy z Kielc, zidentyfikował miasto bezbłędnie.
Mianowicie wykrzyknął: „To tam był pogrom żydowski”. Zaznaczam, że ta sytuacja
miała miejsce w Linzu, jakieś 20 min. drogi od Mauthausen.
Poza tym Austriacy uwielbiają gratisy i
kupią każde gówno, jeśli będzie dołączony do niego „Geschenk”. I tu przypomina
mi się taka śmieszna historyjka. Znajomy mojego ojca miał kumpla Austriaka i
strasznie drażniło go w tym Austriaku owo zamiłowanie do gratisów. Kiedyś,
kiedy kolega przyszedł do niego, triumfalnie pokazując budzik za 1 Euro, który
otrzymał w zamian za udzielanie lekcji niemieckiego Polakom – gość nie
wytrzymał. Zaczął mu robić awanturę na temat austriackiego upodobania do
dziadostwa i krzyczał na niego dobrych kilka minut. Austriak spokojnie
wysłuchał wszystkich argumentów, po czym powiedział: „Zobacz, baterie do
budzika też dostałem”.
Do tego dochodzi dialekt austriacki. Uch.
Anegdoty mogłabym jeszcze mnożyć naprawdę
długo. Wniosek z tego jest jednak wciąż ten sam: Austriacy są sympatycznie
porąbanym narodem. Za to o tym, co oni mają z Polakami, mogłabym książkę
napisać. Austria to taki wesoły kraj.
Długo zastanawiałam się nad tym, co
ugotować do dzisiejszego odcinka. Specjalnością w Linzu są knedle z morelami i
Linzer Torte, czyli kruche ciasto z pastą żurawinową i orzeszkami laskowymi,
ale to się właściwie kupuje. W końcu zdecydowałam się na austriacki knedel i
na… mus z kasztanów. A to dlatego, że na Austriaków mówi się : kasztany. Tak
samo jak Austriacy, przynajmniej kiedyś, mówili w ten sposób na Turków. Taka
tam, specyfika stereotypów, czy jak to nazwać.
Mus z
kasztanów
- 0,5kg kasztanów jadalnych,
- osolona woda,
- 250g serka mascarpone (ewentualne 300 ml
bitej śmietany),
- 70g cukru pudru,
- 3 łyżki kakao,
- kieliszek rumu (białego lub brązowego), ew.
trochę soku z cytryny.
Kasztany ponacinać i gotować w lekko
osolonej wodzie ok. 15-20min. Następnie ostudzić (chyba że ktoś lubi sobie
parzyć łapy albo jest potomkiem Regisa) i obrać.
Obrane kasztany ugnieść lub
zmiksować – w każdym razie zrobić z nich miazgę! Wymieszać kasztany z serkiem
(lub bitą śmietaną), cukrem pudrem, kakao i rumem. W razie czego dodać trochę
wody (tak ze trzy łyżki).
Krem najlepiej podawać na waflach ryżowych
lub przeznaczyć jako nadzienie do kajmaków. Tak czy tak jest to bardzo
wykwintna i ciekawa w smaku przekąska. W przeciwieństwie do samych Austriaków.
- 500 g
pokruszonych sucharków,
- litr
mleka,
- 1 duże
lub 2 małe jajka,
- 3 łyżki
mąki,
- sól,
- lniana
szmatka,
- wrzątek.
W Austrii kupuje się gotowe opakowania
takiej bułki na knedla, ale myślę, że w Polsce spokojnie można byłoby to
zastąpić pokruszonymi sucharkami.
Podgrzewamy mleko i kiedy jest ciepłe (do
tego stopnia, że można jeszcze rękę włożyć), wsypujemy pieczywo, dodajemy
jajko, mąkę i sól i wyrabiamy ciasto. Nie musi być idealnie gładkie, ma być po
prostu ciastowate. Taki Plastuś.
Plastusia przenosimy na szmatkę i zawijamy,
formując chlebek.
Taką bryłkę wsadzamy następnie do wody (można zacząć ją
wcześniej podgrzewać) i gotujemy przynajmniej 40 minut. Kiedy wyciągniemy
knedla z wody, będzie dość miękki z wierzchu, ale nie będzie się rozpadał (tzn.
będzie się tak zachowywał, jeśli był gotowany dostatecznie długo – jeśli się
rozpada, trzeba go jeszcze trochę pogotować).
ACHTUNG: szmatki użytej do knedla nie
pierzemy. Płuczemy ją w samej wodzie, bez używania detergentów.
I tyle. Knedel to świetna sprawa, wystarczy
pokroić na plastry i można podawać go do wszelkich sosów, można też robić z
niego kanapki (to już moja fantazja): plaster sera, trochę wędliny, jakiś
korniszon. Pyszota.
Austria oferuje więc nie tylko wiele
atrakcji na swój specyficzny, bardzo spokojny sposób, ale i gwarantuje pyszne
jedzenie. To kochany kraj, o ile nie ma się zamiłowań artystycznych.
Smacznego, moi drodzy! Mahlzeit!