niedziela, 13 stycznia 2013

Pasta z pigwy na grypę


Image Hosted by ImageShack.usTak, znowu mam grypę. Ja to chyba lubię… W każdym razie zainspirowana współczującymi sugestiami – tworzę oto kwartalnik grypowy. A może grypi? Jako prekursor mogę sobie chyba pozwolić na pewną dowolność w nazewznictwie. Np.: „grypa-chuj”. I slogan reklamowy rodem z Demotywatorów: wczoraj wieczorem rozebrała mnie piękna i potężna kobieta. Na imię miała Grypa i będzie ze mną przez najbliższy tydzień
Dziwka jedna (uwaga własna). Chociaż mnie powinien rozebrać Gryp, czyli jeden dziwek.
Image Hosted by ImageShack.us
Dokładnie takie latają mi przed oczami.
Image Hosted by ImageShack.usW zasadzie to tyle w temacie, bo co jeszcze mogę napisać? Że łeb mnie naparza? Że nie mam siły iść do kibla? Każdy, kto miał kiedyś grypę, wie, z czym to się je (a właściwie nie je, bo nie ma się apetytu), a ten, kto nigdy grypy nie miał, może sobie zajrzeć na Wikipedię. W każdym razie doszliśmy do jedzenia: apetyt czy nie, proponuję bombowy przepis. Będzie to bomba witaminy C, czyli:


Pasta z pigwy

Składniki:
·      1,5-2 kg pigwy,
·      cukier (ja użyłam ok. 1 szklanki, może dwie, ale chciałam, żeby pasta była dość kwaśna),
·      2 litry wody.

Image Hosted by ImageShack.us 
Pigwę myjemy, kroimy, pozbywamy się pestek. Chwała bogom, że nie trzeba jej jeszcze obierać, bo samo krojenie i pestkowanie tego cholerstwa jest torturą na miarę Inkwizycji. Mnie zajęło to godzinę (a wtedy byłam w pełni sił i zdrowia!).

Image Hosted by ImageShack.us 



Jak uda nam się przejść przez to urocze zajęcie, płuczemy pigwę z resztek pestek i kroimy na drobne kawałki. 
Image Hosted by ImageShack.usZalewamy pigwę wodą i gotujemy ok. 20 minut – aż owoce zmiękną. Odcedzamy, ale nie pozbywamy się tej wody, w której gotowała się pigwa! Wystarczy zmieszać ją z miodem i cukrem i mamy rewelacyjny dodatek do herbaty. Lepszy od cytryny, bardziej wytrwany i aromatyczny. Cudo.

Wracając do owoców: odcedzoną pigwę wkładamy do garnka, rozgniatamy (np. tłuczkiem do ziemniaków), dodajemy cukier (tak, jak mówiłam: ja lubię kwaśną pastę, dałam więc niewiele cukru, ale ogólna zasada jest taka, że daje się kilogram cukru na kilogram owoców) i gotujemy pigwę na niewielkim ogniu przez 15 minut. Następnie wylewamy masę na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i zostawiamy, żeby wyschła. Po kilku dniach (!) przekładamy na drugą stronę, a jak wyschnie i z tej drugiej strony, kroimy, pakujemy ją w świeży papier i wkładamy do lodówki. Dodajemy do ciast, serów, mięs i cieszymy się nie tylko egzotycznym (choć tak polskim!) smakiem, ale i polem minowym, które zakładamy w naszym organizmie przeciwko kolejnym wirusom.



No to smacznego i zdrowia. Mam nadzieję, że za tydzień pojawię się z normalnym odcinkiem, a jeszcze większą nadzieję, że za trzy miesiące nie będę miała powtórki z rozrywki w formie grypiego odcinka. Niemniej: do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz