wtorek, 21 sierpnia 2012

Wa all wear masks

CZĘŚĆ II, czyli same zachwyty

Dość niestandardowo, ale ten odcinek będzie podzielony na trzy części (część I: http://barkuchnia.blogspot.com/2012/08/mroczny-rycerz-powstaje.html), z których dopiero ostatnia będzie kulinarna. Cóż, trzeba oddać Nolanowi, co Jego… A poza tym skoro w „Batmanie” może być tylko 13% Batmana, ja mogę sobie chyba też pozwolić na wyskok?

W poprzedniej części tego odcinka pourągałam sobie nieco na ludzi krytykujących film „The Dark Knight Rises”. No bo doprawdy, jak można być takim heretykiem, żeby krytykować Nolana? Poza tym mówimy o filmie z Batmanem, a Batman należy do Ligi Sprawiedliwych – a to już jest niczym podnoszenie głosu w obecności papieża.
 
Dobra, na serio: urągałam, bo miałam powód. A powodem tym jest to, że „Mroczny Rycerz powstaje” to mistrzowski film i perfekcyjne zakończenie całej trylogii. Dopiero patrząc na tę produkcję, ma się świadomość, jak spójną i dokładnie zaplanowaną całością są te trzy części. Narodziny, rozwój i… cóż, część trzecia, stanowiąca nieunikniony los każdego człowieka, nawet człowieka-nietoperza: koniec.
Część ta jest najbardziej refleksyjna ze wszystkich, nie ustępuje jednak tempa poprzednim. Jest zaskakująca, pełna akcji i – ma Bane’a. I w tym momencie rozważania o tym, jak rewelacyjnie rozwiązana została rola Kobiety-Kota (to rola napisana zupełnie od nowa, bez żadnych analogii do Burtona i Michelle Pfeiffer), jak prawdziwy był złamany życiem Christian Bale i jak świetne w filmie było wszystko inne – te rozważania gasną zupełnie wobec jednej, jedynej postaci.

Na początku można było mieć wątpliwości, co do obsadzenia Toma-słodkiej buźki-Hardy’ego w roli Bane’a. Jednak co znaczy prawdziwe aktorstwo!, o słodyczy nie ma co nawet wspominać. Bane jest przerażający w każdej chwili, każdym ruchu i – zwłaszcza – łagodnym, wręcz czułym spojrzeniu. To anty-bohater, który z dniem premiery dopisał się do listy obok Dartha Vadera, Hannibala Lectera i, rzecz jasna, Jokera. Bo porównania z tym ostatnim panem same cisną się na usta. Trudno jednak porównywać, kiedy obaj są jednakowo dobrzy; a może raczej: źli.

Wracając jednak do tytułu i do refleksji, jakie niesie ze sobą ten film: tak w tej, jak i w poprzednich częściach (choć w tej szczególnie) uderza mnie jedna rzecz – temat masek, które nosi każdy z nas. I nie chodzi mi tutaj o oklepane przybieranie odpowiednich ról w odpowiednich chwilach (wiadomo, inaczej w domu, inaczej w pracy, a inaczej na imprezie, bla bla bla). Chodzi mi o te maski, które zakładamy w ciemności i które (według określenia Babci Weatherwax) ukrywają twarze, ale tylko te, które są na wierzchu.
Zastanawiam się nad niezwykłą logiką ludzkiej psychiki. Zakładając maskę, chowam się za nią i ukrywam to, co widzą wszyscy. Ale wydobywam to, kim jestem naprawdę…
Hm, ta potrzeba drzemie prawdopodobnie w każdym z nas, ale to nie znaczy, że każdy od razu zakłada na siebie swoją maskę. By tak się stało, musi zdarzyć się coś, co tę ukrytą w nas potrzebę, wybudzi z drzemki. I chyba od tego punktu zależy, czy swoją maskę będziemy zakładać w mroku, czy w świetle dnia.


A Ty? Nosisz już swoją maskę?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz