„Słoneczko przygrzewalo. W gąszczu tumtumów i tulżyc wesoło kląskały peliczaple. Zbłąkinie rykoświstakały. Jaszmije smukwijne robiły coś na pobliskim gargazonie, ale nie widziałem, co. Odległość była zbyt duża. Było złote popołudnie. Było smaszno. I smutcholijnie. Jak to u nas.”
Powyższy cytat pochodzi z opowiadania Andrzeja Sapkowskiego „Złote popołudnie”. Dlaczego nie sięgam do oryginalnej „Alicji”, tylko podpieram się wersją Sapkowskiego? Ponieważ do „Alicji” jako takiej mam uczucia dość mieszane i interpretacja Sapkowskiego jest mi jakby bliższa. Sprawa jest jednak dość trudna. Przede wszystkim Lewis Caroll, autor „Alicji w Krainie Czarów”, był pedofilem. Fakt ten raczej skutecznie potrafi zniechęcić do lektury książek takowego autora. Jeśli jednak zdecydujemy się działać w imię zasady „nieważne, kim był, ważne co i jak pisał”, też może być nielekko. Pozornie „Alicja” jest książką pełną czaru i uroku, i nawet język, jaki wykształcił autor, ma w sobie coś magicznego. Jednak jak to z pozorami bywa – są mylące.

Jest w „Alicji” coś, co działa na podświadomość i sprawia, że człowiekowi robi się dziwnie i niespokojnie. Ale powiedzmy, że taki był cel autora, w sumie czemu nie? Tylko że… takie jazdy jak Alicja, to człowiek ma po bardzo twardych prochach. Oficjalnie interpretuje się to jednak w ten sposób, że wizytę w Krainie Czarów zawdzięcza się dziecięcej wrażliwości. Wolę się jednak na ten temat nie rozpisywać, bo przecież dziecięca wrażliwość i niewinność nie podlegają dyskusji. Mniejsza z tym, już i tak niektóre treści publikowane na tym blogu uznawane są za obrazoburcze, jak napiszę, co myślę o dzieciach, to stracę i Ciebie, drogi Czytelniku.
W każdym razie jaka „Alicja w Krainie Czarów” jest, to jest. Ale na pewno pobudza do myślenia – czyli jest dobra. Zresztą zawiera motyw, za którym osobiście przepadam: motyw pogoni za królikiem. Bo nie chodzi o to, aby złapać królika, lecz gonić go… – jakie to pięknie.
I tym optymistycznym akcentem przechodzimy do dzisiejszego przepisu. Jak pamiętamy, Alicja trafia na podwieczorek u Szalonego Kapelusznika. Zróbmy sobie więc i my cudowny podwieczorek, przypominając sobie tym samym złote, letnie popołudnia…
Tarta z twarożkiem o smaku malin i kiwi

Składniki:
- paczka herbatników (ok. 200 g),
- mniej więcej 3 łyżki masła,
- sok z połowy cytryny,
- konfitura z malin,
- łyżka syropu z malin,
- śmietana 30%,
- twarożek (300 g),
- 1 żółtko,
- cukier, cukier waniliowy x2,
- kiwi (4 sztuki powinny być ilością optymalną).
Herbatniki rozgniatamy na drobne okruszki i ugniatamy je z masłem i sokiem z cytryny aż osiągną konsystencję kruchego ciasta. Taką „masą” wykładamy tortownicę, a na herbatnikach rozsmarowujemy cienko marmoladę z malin, potem wstawiamy to na chwilę (10 minut) do lodówki, żeby lekko stwardniało.

Po upływie tego czasu tartę dekorujemy owocami kiwi, ubijamy resztę śmietany z cukrem – i rozkoszujemy się popołudniem. Tego delikatnego smaku nie da się opisać, jest po prostu śmietanowo-kremowy z dodatkiem kiwi i malin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz