piątek, 2 marca 2012

Barbara w Krainie Czarów (o smaku śmietanowo-malinowym i kiwi)


 





„Słoneczko przygrzewalo. W gąszczu tumtumów i tulżyc wesoło kląskały peliczaple. Zbłąkinie rykoświstakały. Jaszmije smukwijne robiły coś na pobliskim gargazonie, ale nie widziałem, co. Odległość była zbyt duża. Było złote popołudnie. Było smaszno. I smutcholijnie. Jak to u nas.”


Powyższy cytat pochodzi z opowiadania Andrzeja Sapkowskiego „Złote popołudnie”. Dlaczego nie sięgam do oryginalnej „Alicji”, tylko podpieram się wersją Sapkowskiego? Ponieważ do „Alicji” jako takiej mam uczucia dość mieszane i interpretacja Sapkowskiego jest mi jakby bliższa. Sprawa jest jednak dość trudna. Przede wszystkim Lewis Caroll, autor „Alicji w Krainie Czarów”, był pedofilem. Fakt ten raczej skutecznie potrafi zniechęcić do lektury książek takowego autora. Jeśli jednak zdecydujemy się działać w imię zasady „nieważne, kim był, ważne co i jak pisał”, też może być nielekko. Pozornie „Alicja” jest książką pełną czaru i uroku, i nawet język, jaki wykształcił autor, ma w sobie coś magicznego. Jednak jak to z pozorami bywa – są mylące. 
Image Hosted by ImageShack.usW gruncie rzeczy „Alicja w Krainie Czarów” to powieść pełna nieokreślonej grozy, tajonych lęków i frustracji (jak choćby akcja z ciasteczkiem: typowa sytuacja kobiety na dietetycznym głodzie! Zjeść ciasteczko?, a jak się za bardzo od niego rozrosnę? To może tylko mały kawałeczek? Boże, za duży, kurczę się ze wstydu… Już mi wszystko jedno, zjem jeszcze kawałek…, no szlag by trafił, jak utyłam!). 



Jest w „Alicji” coś, co działa na podświadomość i sprawia, że człowiekowi robi się dziwnie i niespokojnie. Ale powiedzmy, że taki był cel autora, w sumie czemu nie? Tylko że… takie jazdy jak Alicja, to człowiek ma po bardzo twardych prochach. Oficjalnie interpretuje się to jednak w ten sposób, że wizytę w Krainie Czarów zawdzięcza się dziecięcej wrażliwości. Wolę się jednak na ten temat nie rozpisywać, bo przecież dziecięca wrażliwość i niewinność nie podlegają dyskusji. Mniejsza z tym, już i tak niektóre treści publikowane na tym blogu uznawane są za obrazoburcze, jak napiszę, co myślę o dzieciach, to stracę i Ciebie, drogi Czytelniku.




W każdym razie jaka „Alicja w Krainie Czarów” jest, to jest. Ale na pewno pobudza do myślenia – czyli jest dobra. Zresztą zawiera motyw, za którym osobiście przepadam: motyw pogoni za królikiem. Bo nie chodzi o to, aby złapać królika, lecz gonić go… – jakie to pięknie.
I tym optymistycznym akcentem przechodzimy do dzisiejszego przepisu. Jak pamiętamy, Alicja trafia na podwieczorek u Szalonego Kapelusznika. Zróbmy sobie więc i my cudowny podwieczorek, przypominając sobie tym samym złote, letnie popołudnia…









Tarta z twarożkiem o smaku malin i kiwiImage Hosted by ImageShack.us

Składniki:
  • paczka herbatników (ok. 200 g),
  • mniej więcej 3 łyżki masła,
  • sok z połowy cytryny,
  • konfitura z malin,
  • łyżka syropu z malin,
  • śmietana 30%,
  • twarożek (300 g),
  • 1 żółtko,
  • cukier, cukier waniliowy x2,
  • kiwi (4 sztuki powinny być ilością optymalną).


Herbatniki rozgniatamy na drobne okruszki i ugniatamy je z masłem i sokiem z cytryny aż osiągną konsystencję kruchego ciasta. Taką „masą” wykładamy tortownicę, a na herbatnikach rozsmarowujemy cienko marmoladę z malin, potem wstawiamy to na chwilę (10 minut) do lodówki, żeby lekko stwardniało. 
Przygotowujemy masę twarożkową: 1 żółtko, serek, odrobina śmietanki, cukry, łyżka marmolady i łyżka syropu z malin – to wszystko miksujemy na gęsto, powinno zyskać konsystencję b. gęstej śmietany. Twarożek wylewamy na spód herbatnikowy, przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy na pół godziny do zamrażarki. 


Po upływie tego czasu tartę dekorujemy owocami kiwi, ubijamy resztę śmietany z cukrem – i rozkoszujemy się popołudniem. Tego delikatnego smaku nie da się opisać, jest po prostu śmietanowo-kremowy z dodatkiem kiwi i malin.



Smasznego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz