poniedziałek, 12 marca 2012

Gwiezdne Wojny – Epizod I. Przysmak z Tatooine



I oto stanęło przede mną zadanie Wielkiej Miary: mierzę się bowiem z Legendą. Problem polega na tym, że jako Rycerz Jedi podpisać się nie mogę (nie moja to religia), a kiedy powiem, że "Gwiezdne wojny" lubię – będzie to w oczach co poniektórych świętokradztwem. 
Bo jakże można je zaledwie lubić? Z drugiej strony każdy najmniejszy atak na GW sprawia, że nerwowo szukam po kieszeniach i torebce jeśli nie miecza świetlnego, to chociaż jakiejś małej procy i dużej cegłówki… Jako się rzekło: to Legenda. Jedna z najcudowniejszych części dzieciństwa, jedna z największych radości dorastania w cieniu kolejnych epizodów i odkrywania w nich ciągle czegoś nowego i dojrzalszego. 

„Gwiezdne wojny” to piękna baśń, jedna z najpiękniejszych w ogóle, a w szczególe – jedyna w swoim rodzaju. Jest tam wszystko, czego potrzeba: i akcja, i walki, i zaskoczenia, i pościgi, i miejsce na marzenia… No i uczucia! Dialog „- Kocham cię. - Wiem.” pomiędzy Leią a Hanem Solo to jedna z najurokliwszych scen miłosnych w historii kina, definiująca całe „Gwiezdne wojny”: ładna, dowcipna, przemyślana, wzruszająca. A jeszcze na dodatek cała saga poszczycić może się rewelacyjną muzyką.
 
I pomyśleć, że niektórym to nie wystarcza. Doprawdy, powołać należy się na słowa Vadera i stwierdzić „ niepokoi mnie ten brak wiary” (Your lack of faith disturbs me”)… Bo najczęstszym argumentem „przeciw” jest to, że „Gwiezdne Wojny są nudne”. Że to głupoty dla dzieci, niepoważne i nieprawdziwe… Cóż, podążając za takim rozumowaniem musielibyśmy zapytać: „Kto jest większym głupcem: sam głupiec, czy głupiec, który za nim podąża?”.
Powyższy tekst jest nostalgicznym i nieco ogólnikowym wstępem do całego szeregu tekstów, dlatego nie odnosił się do żadnych konkretów. Chciałabym po prostu niniejszym złożyć hołd jednej z najbardziej czarownych części mojego życia.

Kto zgadnie, co się tu nie zgadza?
A teraz do kuchni! Potrawa nawiązuje bezpośrednio do Epizodu I. A dokładnie do tego momentu, w którym Qui-Gon Jinn z ekipą zawitał na Tatooine i stołował się u Anakina i jego matki. Rozumowanie jest proste: musiała to być potrawa związana z pustynią, a więc podbita jakimiś korzennymi przyprawami. Do tego nie mogło to być nic bogatego – w końcu przyrządzili ją niewolnicy. Czyli pewnie było to pieczywo i jakieś kawałki mięsa z warzywami.
Hm… Całość jednak trzeba było nieco podrasować z tej prostej przyczyny, że jakieś tam podpłomyki nie byłyby na miarę Gwiezdnych Wojen. Dlatego prezentuję przepis na następujące danie:

Shaorma wołowa z papryką 
i chleb z fetą i oliwkami

Uwaga! Chleb szykujemy przynajmniej 12 godzin przed planowanym podaniem dania!

Shaorma

Składniki:
  • pół kilo drobnego mięsa wołowego,
  • 1 czerwona cebula,
  • 1 kostka rosołowa (najlepiej bekonową – daje rewelacyjny aromat i ciekawy posmak),
  • łyżka masła,
  • 1 czerwona słodka papryka,
  • 2 papryczki chili (miniaturki),
  • dużo czosnku,
  • 4 serki topione, śmietana 12%,
  • chili, kurkuma, curry, odrobina gałki muszkatołowej, majeranek, sól,
  • szczypiorek.
W garze rozpuszczamy masło. Drobne mięso kroimy na jeszcze drobniejsze kawałki (tak żeby miały wielkość kostek do RPG-ów), wrzucamy je do gara. Dodajemy posiekaną cebulę, kostkę rosołową, sól, trochę curry, kurkumy i majeranku (co do majeranku: nie jest to przyprawa egzotyczna, ale doskonale poprawia smak potraw i osobiście bez majeranku nie potrafię się obejść). Mieszankę tę podlewamy wodą, doprowadzamy do wrzenia, następnie garnek przykrywamy i mięso dusimy aż do skutku. Czyli dość długo, bo wołowe jest mięsem trudnym we współpracy – ale ze wszech miar tej współpracy godnym. Trzeba je po prostu „wyczuć, nie myśleć, zaufać intuicji”.




Kiedy ocenimy, że mięso jest już miękkie – kroimy paprykę (oba rodzaje), siekamy czosnek i całość wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Jak to się chwilę podsmaży, dodajemy serki topione, znowu dokładamy curry i kurkumy, podsypujemy szczyptę gałki muszkatołowej (a dla amatorów: również koperku; curry + koperek = naprawdę egzotyczne połączenie), chili (ilość zależy od tego, jak bardzo ognisty oddech chcemy uzyskać) i na patelnię wylewamy uduszone mięso z cebulką. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić z wodą: potrawa ma być gęsta. Jeśli więc chodzi o wodę, w której dusiliśmy mięso, to na patelni ma wylądować jedna szklanka (nawet niecała). 

Całość podsmażamy do rozpuszczenia serków, w międzyczasie dolewamy nieco śmietany (ok. 200 g) – i już. Przy nakładaniu na talerze danie posypujemy szczypiorkiem. Ale zanim nałożymy je na talerze, pamiętajmy, że mamy jeszcze przyrządzić:

Chleb

Składniki:
  • 1 kg mąki pszennej,
  • szklanka otrąb,
  • 50 g świeżych drożdży,
  • 4 szklanki b. ciepłej wody,
  • łyżka soli,
  • 3 łyżki oliwy z oliwek,
  • ser feta,
  • czarne oliwki,
  • masło i bułka tarta do natarcia blachy.
Bierzemy 4-litrowy gar. Wlewamy tam niemal gorącą wodę i rozpuszczamy w niej drożdże. Dodajemy mąkę zmieszaną z otrębami, sól, oliwę, mieszamy. Powstaje nam rzadka masa – i taka ma być. Dokładamy fetę i oliwki. Przykrywamy ściereczką, odstawiamy na pół godziny w suche i ciepłe miejsce. Następnie smarujemy blachy tłuszczem (wychodzą nam mniej więcej dwa bochenki), wysypujemy bułką tartą i przelewamy do nich ciasto chlebowe. Przyszłe pieczywo wkładamy następnie do piekarnika rozgrzanego do 250 stopni. 
Po 10 minutach temperaturę zmniejszamy do ok.200 stopni i pieczemy mniej więcej 45 minut – chleb ma się dobrze zrumienić. I teraz uwaga: nie otwieramy piekarnika w trakcie pieczenia. Pod koniec pieczenia wyłączamy grzanie, a kiedy stwierdzimy, że pieczywo jest już gotowe: uchylamy drzwiczki piekarnika i chlebowi dajemy święty spokój, najlepiej zostawić go w piekarniku na całą noc. Wtedy ciasto nie opadnie i nie będzie miało zakalca.






I tak oto mamy gotowy przysmak z Tatooine. O jego jakości niech świadczy to, że na tej potrawie wyrósł nam Anakin Skywalker…
Niech więc 
Moc będzie z Wami!

3 komentarze:

  1. na zdjęciu książka którą czytasz to władca pierścieni .

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo pozytywnie :)

    Niestety obawiam się, że moje zdolności kulinarne nie udźwiągną tej kosmicznej strawy

    OdpowiedzUsuń
  3. E tam, to może wyglądać na skomplikowane, a tak naprawdę jest banalne w wykonaniu :) Trudny to byłby pewnie creme brulee..., co stawia przede mną wyzwanie! Tylko nie wiem, skąd wezmę palnik.

    A książka to faktycznie "Władca". Na zdjęciu nie zgadza się to, że śmieję się przy jej czytaniu ;)

    OdpowiedzUsuń