I oto stanęło przede mną zadanie Wielkiej Miary: mierzę się bowiem z Legendą. Problem polega na tym, że jako Rycerz Jedi podpisać się nie mogę (nie moja to religia), a kiedy powiem, że "Gwiezdne wojny" lubię – będzie to w oczach co poniektórych świętokradztwem.
Bo jakże można je zaledwie lubić? Z drugiej strony każdy najmniejszy atak na GW sprawia, że nerwowo szukam po kieszeniach i torebce jeśli nie miecza świetlnego, to chociaż jakiejś małej procy i dużej cegłówki… Jako się rzekło: to Legenda. Jedna z najcudowniejszych części dzieciństwa, jedna z największych radości dorastania w cieniu kolejnych epizodów i odkrywania w nich ciągle czegoś nowego i dojrzalszego.
„Gwiezdne wojny” to piękna baśń, jedna z najpiękniejszych
w ogóle, a w szczególe – jedyna w swoim rodzaju. Jest tam wszystko, czego
potrzeba: i akcja, i walki, i zaskoczenia, i pościgi, i miejsce na marzenia… No
i uczucia! Dialog „- Kocham cię. - Wiem.” pomiędzy Leią a Hanem Solo to jedna z
najurokliwszych scen miłosnych w historii kina, definiująca całe „Gwiezdne wojny”:
ładna, dowcipna, przemyślana, wzruszająca. A jeszcze na dodatek cała saga
poszczycić może się rewelacyjną muzyką.
I pomyśleć, że niektórym to nie wystarcza. Doprawdy,
powołać należy się na słowa Vadera i stwierdzić „ niepokoi mnie ten brak wiary”
(„Your lack of faith disturbs me”)… Bo najczęstszym
argumentem „przeciw” jest to, że „Gwiezdne Wojny są nudne”. Że to głupoty dla
dzieci, niepoważne i nieprawdziwe… Cóż, podążając za takim rozumowaniem
musielibyśmy zapytać: „Kto jest większym głupcem: sam głupiec, czy głupiec,
który za nim podąża?”.
Powyższy tekst jest nostalgicznym i nieco ogólnikowym wstępem do całego szeregu tekstów, dlatego nie odnosił się do żadnych konkretów. Chciałabym po prostu niniejszym złożyć hołd jednej z najbardziej czarownych części mojego życia.
Kto zgadnie, co się tu nie zgadza? |
A teraz do kuchni! Potrawa nawiązuje bezpośrednio do Epizodu I. A dokładnie do tego momentu, w którym Qui-Gon Jinn z ekipą zawitał na Tatooine i stołował się u Anakina i jego matki. Rozumowanie jest proste: musiała to być potrawa związana z pustynią, a więc podbita jakimiś korzennymi przyprawami. Do tego nie mogło to być nic bogatego – w końcu przyrządzili ją niewolnicy. Czyli pewnie było to pieczywo i jakieś kawałki mięsa z warzywami.
Hm… Całość jednak trzeba było nieco podrasować z tej prostej przyczyny, że jakieś tam podpłomyki nie byłyby na miarę Gwiezdnych Wojen. Dlatego prezentuję przepis na następujące danie:
Shaorma wołowa z papryką
i chleb z fetą i oliwkami
Uwaga! Chleb szykujemy przynajmniej 12 godzin przed planowanym podaniem dania!
Shaorma
Składniki:
- pół kilo drobnego mięsa wołowego,
- 1 czerwona cebula,
- 1 kostka rosołowa (najlepiej bekonową – daje rewelacyjny aromat i ciekawy posmak),
- łyżka masła,
- 1 czerwona słodka papryka,
- 2 papryczki chili (miniaturki),
- dużo czosnku,
- 4 serki topione, śmietana 12%,
- chili, kurkuma, curry, odrobina gałki muszkatołowej, majeranek, sól,
- szczypiorek.
W garze rozpuszczamy masło. Drobne mięso kroimy na jeszcze drobniejsze kawałki (tak żeby miały wielkość kostek do RPG-ów), wrzucamy je do gara. Dodajemy posiekaną cebulę, kostkę rosołową, sól, trochę curry, kurkumy i majeranku (co do majeranku: nie jest to przyprawa egzotyczna, ale doskonale poprawia smak potraw i osobiście bez majeranku nie potrafię się obejść). Mieszankę tę podlewamy wodą, doprowadzamy do wrzenia, następnie garnek przykrywamy i mięso dusimy aż do skutku. Czyli dość długo, bo wołowe jest mięsem trudnym we współpracy – ale ze wszech miar tej współpracy godnym. Trzeba je po prostu „wyczuć, nie myśleć, zaufać intuicji”.
Kiedy ocenimy, że mięso jest już miękkie – kroimy paprykę (oba rodzaje), siekamy czosnek i całość wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Jak to się chwilę podsmaży, dodajemy serki topione, znowu dokładamy curry i kurkumy, podsypujemy szczyptę gałki muszkatołowej (a dla amatorów: również koperku; curry + koperek = naprawdę egzotyczne połączenie), chili (ilość zależy od tego, jak bardzo ognisty oddech chcemy uzyskać) i na patelnię wylewamy uduszone mięso z cebulką. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić z wodą: potrawa ma być gęsta. Jeśli więc chodzi o wodę, w której dusiliśmy mięso, to na patelni ma wylądować jedna szklanka (nawet niecała).
Całość podsmażamy do rozpuszczenia serków, w międzyczasie dolewamy nieco śmietany (ok. 200 g) – i już. Przy nakładaniu na talerze danie posypujemy szczypiorkiem. Ale zanim nałożymy je na talerze, pamiętajmy, że mamy jeszcze przyrządzić:
Chleb
Składniki:
- 1 kg mąki pszennej,
- szklanka otrąb,
- 50 g świeżych drożdży,
- 4 szklanki b. ciepłej wody,
- łyżka soli,
- 3 łyżki oliwy z oliwek,
- ser feta,
- czarne oliwki,
- masło i bułka tarta do natarcia blachy.
Bierzemy 4-litrowy gar. Wlewamy tam niemal gorącą wodę i rozpuszczamy w niej drożdże. Dodajemy mąkę zmieszaną z otrębami, sól, oliwę, mieszamy. Powstaje nam rzadka masa – i taka ma być. Dokładamy fetę i oliwki. Przykrywamy ściereczką, odstawiamy na pół godziny w suche i ciepłe miejsce. Następnie smarujemy blachy tłuszczem (wychodzą nam mniej więcej dwa bochenki), wysypujemy bułką tartą i przelewamy do nich ciasto chlebowe. Przyszłe pieczywo wkładamy następnie do piekarnika rozgrzanego do 250 stopni.
Po 10 minutach temperaturę zmniejszamy do ok.200 stopni i pieczemy mniej więcej 45 minut – chleb ma się dobrze zrumienić. I teraz uwaga: nie otwieramy piekarnika w trakcie pieczenia. Pod koniec pieczenia wyłączamy grzanie, a kiedy stwierdzimy, że pieczywo jest już gotowe: uchylamy drzwiczki piekarnika i chlebowi dajemy święty spokój, najlepiej zostawić go w piekarniku na całą noc. Wtedy ciasto nie opadnie i nie będzie miało zakalca.
I tak oto mamy gotowy przysmak z Tatooine. O jego jakości niech świadczy to, że na tej potrawie wyrósł nam Anakin Skywalker…
Niech więc
Moc będzie z Wami!
na zdjęciu książka którą czytasz to władca pierścieni .
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywnie :)
OdpowiedzUsuńNiestety obawiam się, że moje zdolności kulinarne nie udźwiągną tej kosmicznej strawy
E tam, to może wyglądać na skomplikowane, a tak naprawdę jest banalne w wykonaniu :) Trudny to byłby pewnie creme brulee..., co stawia przede mną wyzwanie! Tylko nie wiem, skąd wezmę palnik.
OdpowiedzUsuńA książka to faktycznie "Władca". Na zdjęciu nie zgadza się to, że śmieję się przy jej czytaniu ;)