sobota, 5 października 2013

Artystka pełną gębą cz. II


Być artystą, być artystą, czyli: jestę fotofrafę

Abstrahując od faktu, że błąd ortograficzny to błąd i żadne gloryfikowanie go tego nie naprawi, to mocno popularne ostatnio hasło „jestę fotografę” (czy też równie popularne: jestę blogerę) daje całkiem niezły pogląd na to, w jakich czasach żyjemy. I nawet nie chodzi mi o to, że w błędnych. Chodzi mi o dumę z powodu tych błędów, a zatem o dumę z powodu – głupoty.
Mam wrażenie, że doszliśmy w rozwoju cywilizacyjnym do tak wysokiego punktu, że nagle gwałtownie się z niego stoczyliśmy, wracając do etapu, w którym porozumiewaliśmy za pomocą kilkudziesięciu niezbędnych wyrazów i wyrażaliśmy siebie poprzez jakieś nieszczęsne piktogramy. Chociaż na dobrą sprawę obrazki naszych przodków miały jakiś sens, wyrażały sceny z ich życia i chyba można powiedzieć, że płynęły z jakiejś wewnętrznej, artystycznej potrzeby? Do tych duchowych potrzeb zaraz wrócimy, tymczasem jednak spróbujmy porównać naszych przodków i nas. Bo w sumie… Utarło się to, o czym napisałam: że nasi przodkowie mieli artystyczne potrzeby. A jeśli ściana w jaskini była jakimś pierwowzorem facebookowego walla? Jeśli sceny z polowania można byłoby porównać do naszych zdjęć jedzenia w restauracji? W końcu zdobyliśmy to jedzenie dzięki temu, że w pocie czoła zarobiliśmy na nie pieniądze – i teraz to dokumentujemy.

Jest coś w tym, że świat w gruncie rzeczy się nie zmienia. Coś się rozwija, udoskonala, poprawia i modyfikuje – ale baza jest ta sama. Czy zatem od początku, od samego zarania dziejów tkwi w nas duch artystyczny, czy też od zawsze jesteśmy jednakowo zidiociali? Zarozumiali, zachwyceni sobą i swoimi zdobyczami i chcący głosić na cały świat: ale jestem zajebisty! Mam wrażenie, że to jest coś, co odróżnia człowieka od zwierzęcia, a nie filozoficzne rozważania i (podobno) zdolność do abstrakcyjnego myślenia. Np. trudno jest mi sobie wyobrazić wiewiórkę, która robi zdjęcie orzecha laskowego i wrzuca je na swoją dziuplę, budząc tym samym zawiść i chęć rywalizacji wśród tych wiewiórek, które mają do dyspozycji jeno żołędzie.
Kiedy w takim razie kończy się głupota, a zaczyna artyzm? Bo przecież nie możemy twierdzić, że nie ma na świecie sztuki i zdjęć, które w tę sztukę się wpisują. Teoretycznie takie zdjęcia nawet na Facebooku można znaleźć. Ale tu wkraczamy już w trudny obszar definicji. Czy jeśli mam wewnętrzną potrzebę i tworzę coś, co mnie wyraża (patrz: odcinek, w którym prezentowałam swoją radosną twórczość rysunkowo-malunkową, a brakuje tam jeszcze kolaży) – staję się dzięki temu artystką? Czy, jak twierdzi ktoś mi bliski, artystką jestem wtedy, kiedy za moją działalność ktoś mi płaci? Czy w takim razie Doda jest artystką? W końcu i tworzy, i jej za to płacą.
Wierzę, że sztuka każdego rodzaju, a więc malarstwo, poezja, muzyka, film, nawet fotografia jest sztuką wtedy, gdy ściska za gardło, gdy zapiera dech i wypiera z głowy wszystkie inne myśli, pozostawiając miejsce tylko na to, co widzę teraz i co zostanie mi pod powiekami na zawsze. Ale jak to cos zdefiniować? Na szczęście ja nie muszę, zrobiła to za mnie Szymborska, ja tylko przytoczę tu jej lekko sparafrazowany wiersz:
Niektórzy lubią sztukę (…)

Lubią –  

ale lubi się także rosół z makaronem, 

lubi się komplementy i kolor niebieski, 

lubi się stary szalik, 

lubi się stawiać na swoim, 

lubi się głaskać psa. 

Sztukę – 

tylko co to takiego sztuka. 

Niejedna chwiejna odpowiedź 
na to pytanie już padła. 

A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy.

Gwoli wyjaśnienia, dlaczego w odcinku pojawiły się takie, a nie inne zdjęcia (pomijając potrzebny mi element „artyzmu”). Zaczęło się od tego, że opublikowałam zdjęcia (tu, o tu opublikowałam), dzięki którym dostałam się na studia. Przed publikacją zapytałam mojej modelki, jaką potrawą mogłabym ja uhonorować, a ona zażyczyła sobie wypasione naleśniki. Przepis na naleśniki wykorzystałam już praktycznie na wszelkie możliwe sposoby w odcinku Simpsonowym, ale po pierwsze: modelce się nie odmawia, a po drugie naleśników też się nie odmawia. Tym razem poza tym nieco je zmodyfikowałam, używając gazowanej wody i dodając paczkę proszku do pieczenia (na litr mleka), przez co wyszły mi super-grubasy. Efekt zobaczyliście, polecam wypróbowanie tego w domu.
Smacznego!
PS. Następny odcinek to będzie obiecany optymistyczny odcinek! Dacie wiarę?

2 komentarze:

  1. Podoba mi się problematyka, którą podejmujesz.
    Rozróżnienie pomiędzy sztuką a grafomanią, artystą a pretendentem czy megalomanem, któremu zdaje się, że coś potrafi, jest bardzo płynne i trudno uchwytne. Podręczniki od psychiatrii podają, że dzieła sztuki od, niesamowitych czasami, wytworów tworzonych w perseweracyjnym szale choroby psychicznej, odróżnia to, że te pierwsze tworzone są niejako dla widza, z wizją przyszłej z nim interakcji, natomiast te drugie powstają jedynie do szuflady. Ale co się dzieje, kiedy malunki schizofrenika zostaną odkryte przez jego bliskich i wystawione w galerii? Nie chcę tutaj ryzykować rozgraniczania sztuki od nie sztuki... Ja prywatnie przyjmuje kryterium jakości, choć nie tylko;)

    Rzeczywiście zdolność do abstrakcyjnego rozumowanie (w tym sztuka, czy rozważania egzystencjalno- filozoficzne) odróżnia nas od zwierząt. Ale rozróżnia nas jedynie efekt (materialny bądź niematerialny) takiego działania, a nie jego funkcja. Freud uważał, że sztuka jest jedynie sublimacją, czyli przełożeniem społecznie nieakceptowalnych popędów, na formę akceptowaną. Chodziło przede wszystkim o popęd seksualny. Myślę, że dziadek Freud był bardzo bliski prawdy. Sztuka stała się kolejnym mechanizmem ewolucji w walce o przetrwanie. Artyści (zwłaszcza Ci "wyższej klasy") mają dostęp do dóbr i "puli genów", które gwarantują znacznie lepsze przetrwanie ich genom. Czyli sztuka u człowieka, to tak naprawdę bardzo coś podobnego do orzechów u wiewiórek. A jak śpiewał Kazimierz S.: "A jedni są lepsi, a drudzy są gorsi
    A gorsi są tańsi, a lepsi są drożsi".

    Pozdrawiam:)

    PS.: Czy "czasy" mogą być "błędne"?;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że z opóźnieniem odpisuję, ale dopiero dziś zauważyłam Twoja odpowiedź. Nie nawykłam do reakcji, zwłaszcza tak rozbudowanych jak Twoja! Dzięki za to, bardzo mi miło, że miałeś ochotę, żeby poświęcić mi tyle czasu :)
    Wszedłeś na już znacznie wyższe tory niż ja, trochę się boję, że nie udźwignę aż takiego ciężaru myślowego, pamiętaj, żem tylko blondynką ;) Niemniej... Zastanawiam się nad rozróżnianiem (w dużym uproszczeniu) sztuki od nie-sztuki poprzez to,z jaką myślą jest takowa tworzona. Bo samo wejście w interakcję z odbiorcą nie wydaje mi się tu kluczowe. Przecież nawet pamiętny polski zespół Feel tworzył dla widza i bardzo wielu dzisiejszych "artystów" twierdzi, że bez swoich fanów by nie istnieli. Stąd też zresztą szybko przestają istnieć - bo ludzkie zainteresowanie łatwo się wyczerpuje. Tym samym znów znajdujemy się w obszarze ulotnych doznań, tego "czegoś", co sprawia, że dane dzieło potrafi przetrwać nie tylko lata, ale wręcz wieki.
    Natomiast boję się trochę sprowadzać sztukę do płaszczyzny biologicznej. Jest to na pewno obszar dla badaczy, ale chyba taki sam jak to, dlaczego w "przyzwoitej" rodzinie nagle rodzi się psychopata. Geny? Więcej bruzd w którymś obszarze mózgu? Iskra boża? Przypadek? "Są rzeczy, o którym się" i tak dalej. I chyba do takich rzeczy należy sztuka.

    Dzięki raz jeszcze za komentarz :)

    A co do PS.: Lubię zestawiać ze sobą słowa, które pozornie niekoniecznie do siebie pasują. Uprawiam taką sztukę ;)

    OdpowiedzUsuń