Piwnica. Ciemne, zimno-wilgotne, wąskie pomieszczenie, w
dodatku pod ziemią. Czy lęk przed czymś takim na pewno jest irracjonalny?
Zrodzony li i jedynie z oglądania horrorów, co do których liberalna mamusia
miała zdanie, że jak czteroletnie dziecko będzie oglądać z nią, to przecież nie
zniszczy to jego kruchej psychiki? Czy jednak lęk przed piwnicami ma jakieś
logicznie umiejscowione korzenie?
W końcu różni tam władcy, kaci i inni inkwizytorzy nie na
darmo swoje lochy umieszczali w czymś bardzo do piwnic podobnym. I raczej nie
mieli na względzie wyłącznie tego, że położone wyżej lochy będą im i ich
gościom nie pachnieć i hałasować, szarpiąc wątłe nerwy.
Czynnik psychologiczny!
Najwyraźniej znany od pradziejów. Wykorzystaj swoje lęki przeciwko swoim
wrogom. A wiadomo, że nikt przy zdrowych zmysłach nie czuje się komfortowo w
piwnicy. Zresztą, jak podaje Sapkowski w najnowszym „Wiedźminie”: jeśli
odczuwasz strach, to pewnie jest się czego bać.
I tak też należy traktować piwnice.
Zanim jeszcze przejdę
ad właściwej rem, przytoczę małą anegdotę. W czasach ginących w pomroce
dziejów, czyli kiedy miałam jakieś 8 lat, podjęliśmy z kolegą dzielną decyzję
wyeksplorowania mrocznej piwnicy przyjaciela naszych ojców. Dziarsko wcieliliśmy
się w role Muldera i Scully i ruszyliśmy na spotkanie Potwora, który w naszym
przekonaniu piwnicę zamieszkiwał. Mulder odważnie wepchnął mnie pierwszą na
schody i zaczęliśmy schodzić. I wyobraźcie sobie to uczucie, kiedy w tej pełnej
grozy sytuacji, kiedy nerwy napięte były do granic możliwości – usłyszałam
przeraźliwy warkot. Naturalnie spierdoliłam stamtąd z krzykiem, Mulder darł się
jeszcze głośniej niż ja, i kiedy wreszcie się zatrzymaliśmy, zapytałam łamiącym
się głosem: co to było? I niestety otrzymałam odpowiedź: „Pierdnąłem ze
strachu”.
Jednak w piwnicy, oprócz grozy, mieszkają też ziemniaki.
Ja co prawda piwnicy nie mam i kiedy raz otrzymałam prezent z Kielc w postaci
15 kg kartofli – musiałam trzymać je na balkonie. Zresztą nie wyobrażam sobie
biegania z kubełkiem do piwnicy po to, żeby wybierać stamtąd kilogram
ziemniaków pełnych kiełków – ale za to ze świadomością, że zaoszczędziłam na
tym kilogramie 30 groszy, co przez całą zimę da mi może nawet kilka złotych
oszczędności! A jak uczy stare polskie przysłowie: grosz do grosza, a będzie
kokosza.
|
Mops, który zjadł kawałek surowego ziemniaka |
Ale to tylko kolejna z moich dygresji. Chciałam powiedzieć, że chociaż
nie trzymam ziemniaków w piwnicy i jadam je też rzadko – to jednak ziemniaki
UWIELBIAM. Bo ziemniaki są jak łubin i da się z nich zrobić wszystko. Ludzika,
pieczątkę, medal, da się nimi wywołać gorączkę albo spuchnąć mopsa, no i można
z nich zrobić FRYTKI. Kocham frytki. Gdybym wierzyła w niebo, to byłoby
wypełnione frytkami. Ale z ziemniaków można też zrobić dużo innych pysznych
potraw.
Np. takie placki ziemniaczane. Niby banalne, a jednak
można je przyrządzić na różniste sposoby. Choćby placek po węgiersku – placek
ziemniaczany, a jaki inny. Dla mnie jednak absolutnym debeściakiem są placuszki warzywne. Oczywiście na bazie
ziemniaków. Bierze się ziemniaki i różne warzywa (marchewka, cukinia, bakłażan,
papryka, cebula, czosnek, czy co tam wpadnie w łapy), wymieszowuje z
przyprawami, mąką i jajkiem i wykłada na blachę z papierem do pieczenia – i, a
jakże, się je piecze. Pyszota. Super smakują z mąką razową.
Jednak wszelkie placki, zapiekanki, frytki, czy inne purée, to nie są rzeczy skomplikowane, na które
warto byłoby podawać przepisy – każdy bowiem robi je instynktownie. Coś
bardziej skomplikowanego robiłam tutaj
(czyli żelazne
kluski z zasmażanym twarogiem), miałam więc spory dylemat, co by tu dzisiaj
wykombinować. Ale wymyśliłam.
Kopytka
Składniki:
- ok. 1 kg
ziemniaków,
- 1,5
szkl. mąki,
- 1 jajko,
- trochę
(tak ze 25 g) masła – może być do pieczenia,
- wrzątek.
Tak po prawdzie to i kopytka
nie są skomplikowane, ale – robią takie wrażenie, a to się przecież liczy. Poza
tym miło kojarzą się z domową kuchnią i są pyszne, więc nie ma co deliberować,
lepiej zacząć gotować!
Gotujemy ziemniaki i odstawiamy
do ostudzenia (inaczej się poparzymy, mówię to z własnego, debilnego
doświadczenia). Zanim jednak odstawimy do ostudzenia – poddajemy je sile
miażdżącej i dopiero takie chłodne i zmiażdżone naszą siłą obrabiamy dalej.
Czyli zagniatamy na ciasto z mąką, odrobiną masła i jajkiem. Następnie
formujemy wałeczki, które lekko zgniatamy i kroimy w zgrabne romby.
W ostatnim etapie partiami wrzucamy
nasze romby na osolony wrzątek, czekamy jakieś 2 minuty aż wypłyną na
powierzchnię, wyławiamy i pozwalamy, by nasza wewnętrzna radość wypełzła na
nasze oblicza.
Smacznego!