Lata 20’ to czas, który był najbardziej magiczną epoką. Ani wcześniej, ani później żaden okres nie miał w sobie takiego uroku. To był czas, w którym najsilniej mieszały się bieda z bogactwem, piękno z brzydotą i rozpusta z cnotą. To czas, który pozostawił po sobie posmak prawdziwej klasy, elegancji i najczarowniejszej seksualności. Smak prawdziwego luksusu – dla wielu zakazanego. Istne „Zakazane imperium”.
Ten jakże zgrabny wstęp pozwala nam niniejszym przejść do
mini-recenzji jednej z produkcji HBO. Bo właśnie tak jak we wstępie
przedstawiały dwa sezony serialu „Zakazane imperium”, które były gangsterskim widowiskiem
w najlepszym stylu.
Napięcie, przemyślana akcja, świetne aktorstwo, perfekcyjne
dopracowanie szczegółów (stroje, makijaże, wystrój wnętrz… ach!) – i to
wszystko w trzecim sezonie poszło się jebać. Twórcy „Zakazanego imperium”
stwierdzili najwyraźniej, że skoro „Gra o Tron” ma taką oglądalność, to trzeba
wziąć z tego cholerstwa zły przykład.
W związku z czym logiczny serial, wątki ujęte w zamkniętą całość, ciekawi bohaterowie i porywająca akcja przekształciły się w nudne sceny rozgrywające się w nic nie wnoszących do fabuły przydługich rozmowach. Zabrakło równowagi, bohaterowie stali się nagle jednowymiarowi i zgubił się gdzieś jakiś główny wątek, nadający całości rozpędu. Innymi słowy trzeci sezon „Zakazanego imperium” to „GoT” w czasach prohibicji w Ameryce lat 20’.
W związku z czym logiczny serial, wątki ujęte w zamkniętą całość, ciekawi bohaterowie i porywająca akcja przekształciły się w nudne sceny rozgrywające się w nic nie wnoszących do fabuły przydługich rozmowach. Zabrakło równowagi, bohaterowie stali się nagle jednowymiarowi i zgubił się gdzieś jakiś główny wątek, nadający całości rozpędu. Innymi słowy trzeci sezon „Zakazanego imperium” to „GoT” w czasach prohibicji w Ameryce lat 20’.
Cóż, pozwoliwszy sobie na uwolnienie rozgoryczenia, wróćmy do pierwszego akapitu tego odcinka i przygotujmy potrawę, która przeniesie nasze zmysły w tamten fascynujący świat. Dziś serwujemy:
Polędwiczki
wieprzowe z grzybami marynowane w winie
Składniki:
- polędwiczki wieprzowe sztuk 2;
- czerwone półwytrawne/wytrawne wino;
- oliwa;
- suszone grzyby;
- sól, czosnek, zioła prowansalskie, pieprz cytrynowy.
Delikatne mięso, jednocześnie soczyste i kruche, zapach,
który rozbudza zmysły i widok złocistych plastrów przetykanych ciemniejszymi
pasmami grzybów… Potrawa, która pieści podniebienie i kocha się z językiem,
która budzi rozkosz i drażni wyobraźnię. A można przygotować ją tak łatwo!
Choć, cóż, do najtańszych nie należy. Ale za luksus warto płacić.
Polędwiczki tniemy na ukośne plastry, które następnie delikatnie
rozbijamy. Tak przygotowane mięso nacieramy mieszanką złożoną z: kieliszka wina
(resztę wina, rzecz jasna, wypijamy, lekceważąc prohibicję), 4 łyżek oliwy,
wyciśniętej pół główki czosnku, ziół, pieprzu cytrynowego (!) i soli. Polędwiczki
wstawiamy na min. godzinę do lodówki, a po godzinie pieścimy zmysły ich
zapachem... Namaczamy grzyby i kroimy je w drobną kosteczkę, a potem smażymy
wraz z zamarynowanymi polędwiczkami na ostrym ogniu.
I tyle. Jest to maksymalnie banalny przepis, lecz smak,
który się dzięki niemu osiąga należy do najwykwintniejszych. „Im mniej, tym
lepiej” – po prostu.
Bon appétit!
Elegancja, arystokracja, przepych i rozpusta - czyli lata 20-te w pigułce :D
OdpowiedzUsuńA w ramach podrzucania pomysłów: może mielone a'la 3 muszkieterowie? :D
Czemu akurat mieleni muszkieterowie? ;)
OdpowiedzUsuńWiesz, machają tymi szpadami jakby wieprzowe mielili ;) A poza tym kontrast ciekawy - tu kapelusze, szpady i Wersal, a tu mielońce :D
OdpowiedzUsuń