Pewnie przyjdzie taki dzień, że powiem coś miłego o
kobietach, bo inaczej zostanę zidentyfikowana jako szowinistka. A ja
szowinistką nie jestem, jedynie socjopatką, która nie cierpi ludzkiej głupoty,
niezależnie od tego czy jest męska czy kobieca (bo kobieta też, podobno,
człowiek).
Przyjdzie więc kiedyś dzień bycia miłym dla kobiet – ale
to nie jest ten dzień. Jeszcze nie.
Płeć piękna ma z natury nieźle przerąbane. Przez cały
miesiąc w organizmie kobiety szaleje burza hormonów i to co miesiąc wieńczona
bardzo boleśnie. Ale mimo że trudno zaufać czemuś, co krwawi pięć dni i nie
zdychamy – jakoś funkcjonujemy. Płeć piękna ma też dużo cieńszą i
delikatniejszą skórę, a więc taką, na której czas z o wiele większą siłą pozostawia
swoje ślady. I co? Mimo to pozostajemy płcią piękną. Tzn. mogłybyśmy
pozostawać, gdyby nie…
No właśnie, i tu dochodzimy do właściwej wyliczanki.
Drogie panie, co się z Wami (z nami) dzieje?! Delikatna skóra, która przy
odrobinie wysiłku może wyglądać jak kwiat brzoskwini, wcięcie w talii,
kształtne piersi, zgrabna pupa, wiotkie nogi opięte pończochami i wsunięte w
pantofle na obcasie, długie loki, makijaż, koronki, obcisłe ubrania – cały
arsenał, do którego mężczyźni nie mają dostępu, a który jest naszym orężem… i z
którego dobrowolnie rezygnujemy. Albo zachowujemy się tak, jak gdybyśmy
wstydziły się tego, że jednak chcemy być kobietami i zaczynamy parodiować
siebie, osiągając kiczowaty efekt klaunów wymazanych czerwoną szminką.
Ewentualnie pięciolatek, które dorwały się do kosmetyków i ciuchów mamusi, ale
nie wiedzą, co z tym zrobić, więc zakładają na siebie wszystko.
Rozumiem, że moda się rozwija, ale dlaczego musi rozwijać
się tak głupio? Choćby pod tym względem, że dałyśmy sobie wmówić, że baleriny
to zgrabne buty. Wygodne – pewnie tak. I idealne do sprzątania – co zresztą
ukazał Disney w 1950 roku w bajce o Kopciuszku: jako służąca Kopciuszek nosiła
baleriny, ale dopiero buty na obcasie zmieniły jej życie.
Tymczasem dziś co
druga kobieta nosi baleriny, a nad nimi dumnie prezentuje swoje smutne łydki,
udowadniając tym samym, że to nie buty na wysokim, ale na płaskim obcasie są
niezdrowe, przynajmniej dla urody. Jeszcze 30-40 lat temu kobiety zawsze miały
buty na przynajmniej małym obcasie i cieszyły się smukłymi, zgrabnymi nogami.
Dziś nosi się płaskie buty i płaskie łydki. Ach, moda. I do tego te obrzydliwe,
koszmarne włosy związane w węzeł na czubku głowy. Fryzura, która dopuszczalna
jest tylko po wyjściu spod prysznica, a nie do wyjścia na ulicę. Ale nie wymaga
wysiłku.
O właśnie! Oto jest i sedno całego upadku kobiecości.
Prawdziwa kobiecość wymaga nieco pracy, potrzebne jest ułożenie włosów,
zadbanie o paznokcie, skórę, makijaż, strój, który stanowi jednolitą
kompozycję. A dziś nam się tego nie chce. Wolimy związać włosy w węzeł, założyć
buty służącej i wyjść z domu bez makijażu – bo nie musimy, bo możemy, bo
jesteśmy feministkami. A potem w sklepie spotykamy facetów z bluzkami o
większych dekoltach niż nasze i z włosami ułożonymi w lśniące fale. Najwyraźniej
bowiem natura nie znosi pustki i to, z czego my zrezygnowałyśmy, zaanektowali
mężczyźni. Ale czy takiego odwrócenia ról oczekiwałyśmy?
Czego natomiast dorobiła się kobiecość w dzisiejszych
czasach, to tzw. „słit-focie”. Bo o ile na co dzień „się nie chce”, tak do
zdjęć pozujemy z dzióbkami, słodkimi uśmieszkami, nóżkami w górze, cyckami
gdzie popadnie i innymi rozkosznymi minkami. (Na zdjęciach poniżej widać, że jak
rasowa dziennikarka, sama na sobie przetestowałam, jak to jest. Nie podobało mi
się).
Wygląda na to, że w dzisiejszych czasach baby są jakieś inne.
_________________________________________________________________
Ponieważ zdjęcia do tego odcinka robiłam, poniewierając
się po trawie i skojarzyło mi się to wszystko z piknikiem i ponieważ chciałam
zrobić coś kruchego, co byłoby hołdem dla dziś już właściwie nieistniejącej
kruchości kobiecej – wymyśliłam, że przedstawię Wam crumble. Czyli zapiekane
owoce z kruszonką. Czyli jeden z najlepszych deserów świata.
Crumble
(śliwkowo-malinowy)
Składniki:
- ok.
750g owoców,
- łyżka
mąki ziemniaczanej,
- pół
kostki masła,
- 2 cukry
waniliowe, ok. pól szklanki cukru zwykłego lub brązowego,
- pół
szklanki płatków owsianych,
- niecała
szklanka mąki,
- ew.
łyżeczka proszku do pieczenia (jeśli chcemy mieć więcej ciasta).
Crumble można stworzyć na bazie dowolnych owoców. Sama
wykorzystywałam już maliny, morele, brzoskwinie, borówki, porzeczki, śliwki – w
różnych kompozycjach. Najbardziej lubię łączyć słodkie i kwaśne owoce, a więc
np. morele i porzeczki, brzoskwinie i maliny, albo – jak dziś - śliwki i maliny.
Zasada jest prosta. Twarde owoce (czyli w tym przypadku:
śliwki) kroimy w kostkę i wrzucamy do garnka. Dodajemy łyżkę mąki
ziemniaczanej, łyżeczkę masła, cukier waniliowy i ok. 3 łyżek cukru. Wiadomo,
że niektórzy lubią jak ciasto jest słodkie, inni wolą, kiedy jest kwaśne, jeszcze
inni napalają się na to, że jak dodadzą mniej cukru, to będzie mniej kalorii, a
owoce przecież i tak są słodkie, więc całość na pewno będzie dietetyczna (ja
sobie tak lubię wmawiać; swoją drogą co to znaczy siła sugestii – jedząc
codziennie crumble, faktycznie schudłam). Ale do rzeczy!
Pokrojone w kostkę owoce znajdują się w garnku, wraz z
nimi w garnku siedzą mąka, masło, cukier. To teraz włączamy palnik i mieszamy
owoce aż zaczną się lekko gotować, puszczać sok i w ogóle zmiękną. W sumie
wystarczy jakieś 5 minut. Wtedy dodajemy to, co mamy kwaśnego (ale też nie
trzeba, można zrobić crumble na bazie jednego rodzaju owoców), czyli np.
maliny, mieszamy i całość wylewamy do tortownicy. Nie trzeba jej ani niczym
smarować, ani wykładać.
Skoro owoce są gotowe, bierzemy się za ciasto. Masło,
cukry, mąka, płatki owsiane i ew. proszek do pieczenia mają znaleźć się w misce
– i te składniki rozcieramy w palcach, tworząc miłą dla oka, złocistą
kruszonkę, którą następnie posypujemy owoce.
Ciasto wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i
pieczemy 35-45 minut, aż kruszonka będzie twarda jak złoto. Potem odstawiamy
ciasteczko do ostygnięcia i przekładamy je na talerz. Tu trzeba zrobić zgrabny
myk, inaczej crumble nam się w cholerę rozpadnie. Zgrabny myk wygląda tak: na
tortownicy kładziemy spory talerz, tortownicę wraz z talerzem odwracamy do góry
nogami i wtedy delikatnie odciągamy zatrzask. W ten sposób crumble łagodnie
opada na talerz. Ten rodzaj deseru najlepiej smakuje na zimno, polany serkiem
waniliowym.
Mnie crumble uzależnił. UWIELBIAM. Kruszonka z płatkami
jest naprawdę krucha, doskonale czuć w niej nutę wanilii, która wprost idealnie
komponuje się ze smakiem owoców, zwłaszcza jeśli są lekko kwaskowate, bo do
tego dochodzi nam jeszcze kremowy serek.
Właśnie zaśliniłam klawiaturę. Idę piec kolejny crumble.
W planach jest taki z ananasem!
SMACZNEGO sobie i Wam. Do następnego!
Polecam również:
-> rzecz o food-porn