Zbliżają się święta wielkanocne, a okres ten od kilku lat charakteryzuje się u mnie różnymi maniakalnymi objawami: a to siedzę w kącie z kocem na głowie i kiwam się miarowo w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył… A to wydaje mi się, że mój szalik to cień jakiegoś potwora, oplątującego mi szyję, a to budzę się w nocy z krzykiem, na ścianach widząc pająki.
No dobra, może trochę przesadziłam, wcale się nie kiwam,
nauczyłam się też, że jak w nocy widzę pająki, to najpierw warto im się uważnie
przyjrzeć – czasami znikają. Ale szalik mnie straszy. Ogólnie jednak zarys jest
taki, że oto przede mną staje wyjazd do miejsca gorszego niż Mordor. Do miejsca
obłożonego żydowską klątwą, do miasta, które boi się zmroku. Do KIELC.
O
Kielcach był już zresztą kiedyś odcinek, więc nie będę do tego szczególnie
wracać. Rzecz jednak w tym, że kiedy wyjazd do TAM zaczyna nade mną ciążyć –
nic mi się nie chce. Dlatego tym roku
nie ma np. odcinka wielkanocnego, dlatego i ten odcinek jest taki biedny.
Chciałam zresztą nawet zrobić dla Was taki cholernie
zielony odcinek, żeby chociaż na blogu pojawił się ten wyczekiwany powiew
wiosny. A że z zielenią kojarzy się Irlandia, to chciałam wziąć na warsztat
leprekauny. Może nawet wcielić się w rolę takowego? Doszłam jednak do wniosku,
że przeszkadzają mi wzrost, płeć, cycki i fakt, że mimo starań nie rośnie mi
broda. Potem chciałam strzelić wykład na temat tego, że leprekauny są dla mnie
symbolem ludzkiej chciwości i co mi się z tym wiąże – ale jako że Wielki
Tydzień i tak potrafi być dołujący (zwł. kiedy Jezus krąży po świecie i zmienia
króliki w czekoladę), postanowiłam nie wpisywać się w ten klimat. Wreszcie
uznałam, że może warto byłoby walnąć jakąś notkę historyczną, charakteryzującą
genezę i rozwój leprekaunów, częstotliwość ich pojawiania się na srebrnym
ekranie i w popkulturze – no ale tu dała o sobie znać przedkielecka depresja.
Muffinki z kiwi
Składniki:
- 5 sztuk kiwi,
- 2 jajka,
- ½ szkl. oliwy,
- 1 szkl. mleka,
- 2 szkl. mąki,
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia,
- ½ szkl. cukru.
Kiwi obieramy i przekształcamy w estetyczną kostkę (ta estetyka nie jest taka ważna, i tak się rozmemłają w cieście – ale tak to lepiej brzmi). Jajka roztrzepujemy na gładko, mieszamy z oliwą i mlekiem. Dodajemy stopniowo mąkę, proszek, cukier. Na koniec wrzucamy kiwi. Ciasto przelewamy do muffinkowych foremek, pieczemy 20 minut w 200 stopniach. Wychodzi 12 sztuk. Dużych sztuk.
Przepis tak banalny, że znakomity na każdą okazję. Zwłaszcza, jeśli jedziecie do Kielc i nic Wam się nie chce, ale chcecie jakoś zajeść ten czas. Zajadanie jest zawsze dobre, w Kielcach też.
Za to zagadką pozostaje, dlaczego te przeklęte babeczki smakują jabłkami?! Niby i tak są smaczne, naprawdę smaczne, ale dlaczego smakują jabłkami? Dziwne.
Niemniej polecam.
I życzę Wesołych Jajek i wielu królików!