W latach 90. modne było twierdzenie, że oglądanie telewizji sprzyja rozwojowi agresji u młodzieży. Ba, nawet w (dziś już kultowym) „Krzyku” jeden z morderców planował oprzeć swoją obronę na tym, że to „telewizja jest wszystkiemu winna”.
Osobiście nigdy nie zgadzałam się z tą tezą, mając na
uwadze to, że sama – odkąd sięgam pamięcią – byłam karmiona krwawymi horrorami.
Tylko że obok mnie siedziała moja mama i tłumaczyła mi, że to jest na niby i w
realnym świecie nie ma miejsca na takie rzeczy. Inna sprawa, że potem zaczęłam
dorastać, zapoznawać się z ludzką naturą i okazało się, że rzeczywistość bywa o
wiele gorsza od horrorów – ale to temat na inny raz.
W każdym razie zmierzam do tego, że choć nigdy nie widziałam winy telewizji w tym, jak zachowuje się młodzież, tak teraz nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie Internet – nie byłoby tylu debili.
Piękni dwudziestoletni – „wtf”? Zdaję sobie sprawę z
tego, że z każdą kolejną dekadą przybywa haseł w stylu „kiedyś było inaczej” i
że świat musi ruszać do przodu i że „postęp jest jak stado świń, że jest z
niego golonka, schab i karkówka, więc nie ma co narzekać, że wszędzie nasrane”.
Ale i tak zastanawia mnie, co sprawiło, że miejsce dwudziestolatków pełnych
fantazji, marzeń i zaradności – zajęli wieczni studenci, których życie upływa w
Internecie, którzy co najwyżej popracowali chwilę w McDonaldsie i którzy swoją
„fantazję” zmieniają w prowadzenie blogów, z czego zresztą czynią życiową
misję. W dodatku dobrowolnie przekształcają język w nowomowę rodem z Orwella,
tworząc jakieś dziwne anglojęzyczne skróty, nie używając znaków
interpunkcyjnych, tworząc proste (broń Boże nie złożone!) zdania i krótkie
akapity – i dając tym samym dowód na to, że Orwell miał rację. Ograniczenie języka
ogranicza myślenie i nie daje możliwości na popełnienie myślozbrodni.
Tym samym Internet pęcznieje od wpisów pulchnych
dwudziestolatków, którzy piątkowe wieczory spędzają na sprawdzaniu, czy ktoś
czegoś o nich nie napisał albo nie ukradł ich „złotych myśli”, owocu ich
twórczej pracy. A potem jeszcze okazuje się, że te np. blogowe wpisy, te hasła
pisane nowomową – są sztuką. Bo autor wie, kiedy nacisnąć Enter (tak, to cytat
z jednego z ponoć najpoczytniejszych blogów w Polsce).
Oto wzorzec dzisiejszego Pokolenia Internetu. Dwudziestolatków, którzy tak bardzo boją się
konfrontacji z rzeczywistym światem, że zamykają się w przestrzeni
studia-Internet i do niej przenoszą całe swoje życie. Ludzi jednocześnie
niewrażliwych i przewrażliwionych – na swoim punkcie. Ludzi, którym nie można
powiedzieć nic krytycznego, bo od razu zyskuje się miano trolla i hejtera.
Co stałoby się z tym Pokoleniem, gdyby dziś wybuchła wojna? Wyobraźmy sobie powtórkę z 1939 roku…
Obczajcie moją nową placówkę ♥ |
Mam łóżko pod oknem ♥ Co prawda śpi ze mna jeszcze 6 osób, ale to najlepsza ekipa ever ♥ |
Na jedzenie :D |
Mamy opiekę zdrowotną ♥ |
A wyobraźmy sobie teraz, co stałoby się, gdyby zniknął Internet,
a McDonalds, Starbucks i Coffee Heaven przestałyby serwować jedzenie? Gdyby
okazało się, że zamiast spać w studenckich ławkach, trzeba zapierdalać na
kawałek chleba? Czy to Internet jest winien temu, że o "Pokoleniu Teresy" nikt już nie pamięta i że gdyby Staś Tarkowski siedział dziś na pustyni, to waliłby zdjęcie za zdjęciem, a potem przepuszczał je przez Instagram? A może takie zapędy tkwiły w nas od zawsze i Internet je tylko z nas wydobył?
Mam silne przeczucie, że Pokolenie Internetu w razie kryzysu nie potrafiłoby sobie znaleźć nie tylko szczawiu... W ramach więc pewnego sentymentu, w ramach szacunku dla czasów, w których ludzie sobie radzili i robili to bez Internetu - przepis na:
Podpłomyki
Składniki:
·
mąka,
·
woda,
·
sól,
·
opcjonalnie
jakieś przyprawy.
Właściwie to aż się dziwię, że podpłomyki nie stały się
jeszcze potrawą hipsterską. Nie są mainstreamowe, są wegetariańskie, można je
zrobić z każdej mąki, czyli również pełnoziarnistej i dodawać do nich wszelkie
możliwe przyprawy… W sumie to chyba tylko pozostaje czekać aż złota młodzież
dokopie się do tej potrawy.
Jednak w międzyczasie, zanim podpłomyki zostaną nam
obrzydzone, postarajmy się nimi jeszcze porozkoszować. Tym bardziej, że sposób
przyrządzenia jest prostszy niż konstrukcja cepa. Bierze się mąkę, dosypuje
soli i wyrabia z wodą. Przybliżone proporcje to 2:1, czyli np. szklanka mąki i
pół szklanki wody. Ale w praktyce robi się to na czuja: jak ciasto jest za
suche, dolewamy wody, jak za lepkie, podsypujemy mąki. Nie da się łatwiej.
Jak
już wspominałam: do ciasta można dodawać przyprawy. Ja np. dałam kilka ząbków
czosnku, ale można dosypać wszystkiego, w zależności od tego, w jakiej postaci
podpłomyki mają być podane. Na słodko, ostro, meksykańsko, chińsko czy
klasycznie – zawsze będą dobre.
No ale do rzeczy. Jak ciasto jest gotowe,
formujemy z niego kulki, kulki rozwałkowujemy na kształt naleśnika i kładziemy na
rozgrzaną patelnię. Suchą patelnię, bez żadnego tłuszczu!
Smażymy przez chwilę,
aż na powierzchni pojawią się brązowe plamki. Podajemy na ciepło, na zimno, z
serem, mięsem, szpinakiem, miodem… Przede wszystkim jednak: ze smakiem. Bo to
cholernie dobre jest.
#smacznego
♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz