Właściwy odcinek jest już dostępny (tu), jednak do oglądania pozostaje cudowny, porywający zwiastun!
wtorek, 30 lipca 2013
piątek, 19 lipca 2013
Wariacje na temat Bitwy pod Grunwaldem i żab
Odcinek dedykuję Karolinie i Marcinowi
Ostatnio mieliśmy do czynienia z rocznicą Bitwy pod Grunwaldem i przy okazji najwyraźniej dał znać o sobie mój lekki obłęd, bo oto co stworzyłam:
Filmik powstał m.in. na bazie trailera dostępnego na
Youtube.
Konstruując
natomiast przepis do odcinka, na
jednej ze stron internetowych natknęłam się na ciekawą historię.
Dawno, dawno temu,
za murami twierdzy Malbork i za panowania wielkiego mistrza Heinricha Desemera,
po ciężkiej i srogiej zimie nadeszła gwałtowna odwilż. Wody zalały twierdzę, a powódź
jak to powódź – nabroiła. I ludziom zaczął grozić głód. A w dodatku spadła na
nich plaga żab. Jednak Krzyżacy najwyraźniej wiedzieli, ze Bóg jest po ich
stronie i w przeciwieństwie do Egipcjan plagi się nie ulękli. Zaczęli konsumować
biedne żaby (przez co później zresztą uznawano ich za największych wrogów
bocianów). Ale żeby nie było, że całą winę zwalamy na Krzyżaków: że żaby można
jeść, podpowiedział im jeden Francuz. Który zresztą po całej akcji, dla
uczczenia faktu, że głód udało się przezwyciężyć, zamówił żabią rzeźbę do
ustawienia na łączniku Baszt Mostowych.
Ot i ciekawostka.
Z tej ciekawostki powstał mój przepis. Ponieważ jednak z różnych względów żabich udek nie chciałam przyrządzać (podstawowy wzgląd: nie jem tego, co mogłabym przytulać), przypomniałam sobie, że podobno wszystko w końcu smakuje jak kurczak. (W sumie to chyba prawda, bo zdarzyło mi się kiedyś jeść aligatora, a ten smakował jak kurczak, zalatujący mułem). Dalej chciałam dodać temu kurczakowi coś zielonego, a jeszcze dalej przypomniałam sobie, że bocian to ptak, zupełnie jak gołąbek (i jaskółka). Macie zatem przepis na żabie gołąbki. O.
Żabie
gołąbki
Składniki
na 10 sztuk:
- 12 liści kapusty (dwa są dodatkowo,
gdyby rozpadły się w gotowaniu), listki laurowe, ziele angielskie,
- 1 szkl. kaszy kuskus, 1 łyżka
masła, sałata (roszponka, ptasia albo inna drobna), szczypta szczypiorku,
słodka mielona papryka, czosnek (może być granulowany), estragon (jak nie
mamy estragonu, to może być majeranek), pieprz,
- filet z kurczaka,
- koncentrat pomidorowy, bulion albo
kostki rosołowe, zioła prowansalskie, bazylia,
- sól.
Umyte liście kapusty obgotowujemy w osolonej wodzie z listkami i zielem – tak z 15 minut, żeby ładnie dawało się je składać. Mają być giętkie jak dobrze wyćwiczone uda! – oczywiście żabie.
Fileta z kurczaka kroimy na paski. A kaszę
kuskus przygotowujemy tak oto: zagotowujemy dwie szklanki wody, jak się nie
boimy chemii, to z jedną grzybową kostką rosołową. Do wrzątku wsypujemy
szklankę kaszy, mieszamy, zakrywamy, odstawiamy na 5 minut. dodajemy masło i
wszystkie te przyprawy, które wcześniej wymieniłam. Mieszamy.
Jak uruchomimy wyobraźnię, to widać, że filet ułożył się na kształt żaby! |
A potem postępujemy tak jak na zdjęciach poniżej.
I układamy gołąbki w garnku. Mnie wyszło ich tak do wysokości 3 l w garze, więc na tyle zrobiłam sosu. 3 l wody (chyba że koś ma bulion, ale jak nie ma, to zawsze są te kostki), bazylia i zioła prowansalskie, odrobina soli, zagotowujemy, dowalamy koncentratu ile chcieć (dużo), mieszamy, zalewamy gołąbki.
Nadzwyczaj oryginalna potrawa, jestem z siebie dumna. Z filmiku też. Bądźcie i Wy ze mnie dumni, oglądając, bawiąc się i zajadając wariację na temat gołąbków, żab i jaskółek. To jest: bocianów.
Smacznego!
piątek, 12 lipca 2013
Z męskiego dziennika kulinarnego
Nie było mnie w Polsce przez trzy tygodnie, czego ślady można znaleźć na blogu. Ale kiedy ja w pocie czoła, bólu mięśni i licznych siniakach pomagałam rodzicom przy przeprowadzce – nie myślcie, że Barkuchnia stała pusta. O nie.
Bo kiedy Barbary nie ma…
Tydzień I
Dzień pierwszy:
E, życie słomianego wdowca jest zajebiste. Wielki gar bigosu
z młodej kapusty i nie ma nikogo, kto by mówił, że talerz trzeba umyć, a
lepiący się zlew wcale lepić się nie powinien. Gadanie. A jak inaczej utrzymać
w zlewie ten stos naczyń, jeśli nie będzie miał on czego się trzymać? Ha, nie
pomyślało się o tym, co? Mmmm, wezmę sobie jeszcze tego bigosiku.
Dzień drugi:
Naprawdę spory jest ten gar bigosu. Ale dobrze, starczy
na dłużej. Muszę tylko opracować system jedzenia bigosu z płaskich talerzy… Ha,
też już nie ma czystych. A talerzyki deserowe? A zresztą, wcale nie są takie
brudne.
No i czego te koty tak miauczą? Niemożliwe, żeby były
głodne, wczoraj dostały całą michę! Dam im bigosu.
Dzień trzeci:
Hm, dziś na obiad bigos. Koty nie chciały go jeść, króliki
przy próbie poczęstunku opluły mnie (niewychowane dranie), a ja zaczynam
podejrzewać, że Baśka zrobiła to specjalnie. W końcu nie na darmo jej matka
jest wiedźmą. Jem ten bigos, a on się nie kończy, to na pewno jakiś element
czarnej magii, jakieś voo-doo albo inne origami.
Dzień czwarty:
Śniło mi się, że bigos wyszedł z garnka i zaczął okładać
mnie po twarzy kawałkami kiełbasy. Obudziłem się z krzykiem, płosząc tym samym
kota, który z jakiegoś powodu stał na mnie, trącając mnie swoją miską. Ciekawe,
o co mu chodziło?
Dzień piąty:
Czy to możliwe? Ostatni talerz! Już nigdy nie zjem tego
świństwa. Nawet nie chcę słyszeć słowa na „B”! Tfu, cholerstwo.
Na okoliczność tego święta, jakim było wykończenie
wiedźmiego dekoktu, umyłem gary i nakarmiłem koty. Nigdy przedtem nie
widziałem, żeby kot płakał ze szczęścia. Dziwne.
Dzień szósty:
No, to ja jej teraz pokażę, co to znaczy mężczyzna w
kuchni. Ale będzie żarcie!
Później
Ha, znalazłem kaszankę.
Dzień siódmy:
Poszedłem na zakupy. Kupiłem 5 kg schabu, mam też ziemniaki,
kiełbasę i jajka. To teraz pojemy!
Koty czekały na mnie z otwieraczem do puszek w łapkach.
Dziwne.
Tydzień II
Dzień pierwszy:
Na obiad ziemniaczki z kiełbaską, bardzo dobre. Koty
coraz sprawniej radzą sobie z otwieraniem puszek, widziałem też, że
przymierzały się do wymiany żwirku w swojej kuwecie. A Baśka zawsze powtarza,
że kotami trzeba się zajmować i że wymaga to czasu. Dziwne.
"Jajka sadzone na talerzu bez talerza" |
PS. Przyłapałem króliki, jak robiły z siana laleczkę o
ludzkich kształtach. Ale kiedy chciałem się przyjrzeć, Doakes schował ją
zazdrośnie za siebie, a Skurwunia zaczęła złowieszczo chichotać. Zresztą, czego
się spodziewać po królikach.
Dzień drugi:
Ziemniaki z kiełbasą.
Dzień trzeci:
Zjadłbym bigosu.
Dzień czwarty:
Chciałem sprawdzić, jak smakuje kocia karma, ale błysk w
kocich oczach i puszysta łapka zaciśnięta na trzonku tłuczka do mięsa
zniechęciły mnie do prób. Ostatecznie są jeszcze króliki z sianem i marchewką.
Dzień piąty:
Lekarz powiedział, że rany niedługo się zagoją, ale na
wszelki wypadek mam nosić bandaż. Poza tym ze względu na upływ krwi mam dbać o
to, żeby się nie odwodnić. Zadzwoniłem do Sławka, a on, jak przystało na
troskliwego kolegę, obiecał przyjechać wieczorem z płynami.
Dzień szósty:
Nie wiem, czy to delirium, ale wydawało mi się, że koty
próbują odwinąć mi bandaż z rąk, a za to zawinąć go na szyi. Dziwne, tam mam
tylko zadrapania, nie potrzebuję bandaża. Zresztą nawet jeśli chciały okazać
troskę, to bandażowały mnie zdecydowanie za ciasno. Ale jak otworzyłem oczy,
zobaczyłem tylko znikający w korytarzu zadek. Swoją drogą dziwne, wydawało mi
się, że kiedyś ten pers był bardziej puszysty.
Zielona mgła przed oczami zniechęca mnie do jedzenia.
Przypomniało mi się, że kupowałem 5 kg schabu! Trzeba coś
z tym zrobić.
Później
Zamroziłem schab. Te ziemniaki z kiełbasą nie są takie
złe. Za to czuję jakieś dziwne kłucia w różnych częściach ciała. Ciekawe, czy
ma to jakiś związek ze słomianą laleczką, którą króliki przydrutowały sobie w
klatce? Nawiasem mówiąc: skąd one wzięły ten drut?
Tydzień III
Dzień pierwszy:
Już wiem, skąd króliki wzięły drut. Wyjęły część prętów z
klatki. A przekonałem się o tym, kiedy wyszły z tej (rzekomo zamkniętej) klatki
i w pudle ze świecami szukały zapałek. Zaczyna się robić coraz dziwniej.
A, nieważne. Odkryłem właśnie nowe połączenie: ziemniaki
z kiełbasą i z jajkiem! A jutro mogę sobie zrobić ziemniaki z samym jajkiem! A
potem jajko z kiełbasą, ale różnorodność.
Dzień drugi:
O kurwa. Za kilka dni wraca Baśka. Ponieważ nasze poglądy
na porządek nieco się różnią (ja nie wiem, za każdym razem czysty talerz, mycie
patelni po każdym smażeniu; czy ona wie, ile cennych mikroelementów traci się
przy takim szorowaniu garnka po ziemniakach? zresztą po co brała ze sobą psa,
tak to czyste talerze byłyby na bieżąco), a Baśka ma zwyczaj dość jasno
określać, co jej się nie podoba (haha, ciekawe, jak w tym bajzlu znajdzie
wałek?) – chyba zacznę sprzątać?
Dzień trzeci:
Przyłapałem koty, jak cichcem robiły zdjęcia garów
wystających ze zlewu, stosu odzieży na meblach i swojej kuwety. A to zaplute
karły reakcji! Donosić się zachciało? Odezwał się we mnie duch przodków,
postanowiłem walczyć z kapusiami i w słusznym uniesieniu wyrwałem im aparat, a
potem wrzuciłem go do kibla. Szkoda, że przedtem nie zauważyłem, że to był mój
telefon.
Dzień czwarty:
Ja pierdolę, ta kuchnia ma podłogę! Białą podłogę.
Dziwne.
Dzień piąty:
Jutro wraca Baśka. Udało mi się złapać persa, ale po
szczotkowaniu miejscami zaczął przypominać kota egipskiego. Na obiad kiełbasa z
ziemniakami.
Dzień szósty:
Baśka wróciła. Jakoś nie chciała sama zrobić obiadu, więc
podałem jej ziemniaki z kiełbasą i jajkiem sadzonym, niech ma.
To był błąd. Powiedziała, że to bardzo dobre jest i że
jutro też zrobi taki obiad. Potem dodała, że skoro tak bardzo smakował mi
bigos, to teraz zrobi więcej. Poprzez szum w uszach i przez przelatujące mi
przed oczami dziwne błyski, zaczynam czuć się jak jakaś cholerna Alicja w
Krainie Czarów. Nie dość, że migają mi króliki, to jeszcze widzę pełne
satysfakcji kocie uśmiechy. Potem mdleję.
niedziela, 7 lipca 2013
Wampirza migrena i budyń czosnkowy
Zaczyna być już najwyraźniej regułą to, że po dłuższej nieobecności na blogu, wracam z istotami nadprzyrodzonymi, tudzież zmutowanymi. Raz były to zombie, dziś są to wampiry.
Co prawda onegdaj temat wampirów na blogu już mi się zdarzyło poruszyć (zresztą to zajebisty odcinek), ale postanowiłam uczynić to po raz kolejny. Z dwóch przyczyn.
Po pierwsze primo, wówczas musnęłam zaledwie wampirzy
temat, skupiając się raczej na postępującej degrengoladzie tego środowiska, i
jedynie lekko dotykając wampirzej istoty. Uważam, że tym dzieciom nocy należy
się o kilka zdań więcej, a przekonanie to wypływa w dużej mierze z pobudek
osobistych – i to jest właśnie drugi powód, o którym wspomniałam.
Chodzi mi o to, że jest lato, a więc świeci to po
trzykroć przeklęte słoneczko. Już pomijam żądzę krwi, która rozpętuje się we
mnie z siłą tajfunu, ilekroć słyszę wypowiadane głosikiem wiewiórki czy myszki
z bajki: „ja tak kocham słonko, i kocham jak jest cieplutko i kiedy tak fajnie
grzeje”. Pomijam, bo chociaż moja ochota na to, by przygrzać takiej rozkosznej
istotce, która wykazuje skłonności godne padalca – jest wielka, to jednak
skutecznie tłumi ją, odbierająca mi ochotę na wszystko – migrena.
I tu właśnie zaczyna się właściwy odcinek. Kim jest
wampir? Wampir to istota blada, unikająca światła słonecznego i, sądząc z jej
zachowania, często-gęsto wkurwiona. Do tego wampiry są oczytane, słuchają dobrej
muzyki i chociaż wykazują nadmierny pociąg do falbanek, koronek i żabotów, to
jednak chodzą odziane gustownie. Poza tym wampiry znajdują upodobanie w seksie.
I tak na to patrzę i dochodzę do wniosku, że opisałam siebie (nigdzie nie ma wspomniane, że wampiry są też skromne). Ale nie, nie mam tu zamiaru dowodzić swojego starożytnego rodowodu i dołączać do gotyckich sekt. Chodzi mi tylko o to, że może początek wampiryzmu powinien zainteresować medyków, jako pierwsze odnotowane przypadki migreny? No bo spójrzmy logicznie: wampiry szukają chłodu i unikają słońca, a migrena właśnie w takich warunkach nie dokucza. No a jak unikają słońca, to i blade są. Mało tego, migrena bierze się m.in. z niedoboru żelaza we krwi. Niedobór żelaza = bladość. Ba, krew to źródło żelaza, a wampiry słyną z picia krwi. I doszliśmy do tego, kto jest prawdziwym potworem! Wampiry próbowały leczyć się z migreny, a źli ludzie dziabali je za to kołkiem w serce. Skandal.
Chodzi mi za to po głowie kwestia czysto fizjologiczna.
Bo przed migreną ciśnienie w organizmie tak się wzmaga, że nieodzowne staje się
częste korzystanie z toalety. A słyszał kto kiedy, żeby wampir sikał? Albo miał
gdzieś w krypcie nocnik (swoją drogą, czy nocnik dla wampira, to nie powinien
być raczej dziennik? a dziennik nie powinien stać się nocnikiem? i czy wampir
się w tym nie gubi? bo głupio tak skorzystać z dziennika, kiedy właściwie
powinno sięgnąć się po nocnik – lub na odwrót). W każdym razie ciekawie byłoby
się dowiedzieć, jak te wampiry radziły sobie z toaletą. Obstawiam, że tak jak
Die Baron Drakula: bez ceregieli.
A w ogóle to nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Wampiry
to postacie tragiczne lub straszne. Albo straszne przez to, że tragiczne.
Potwierdzają tę tezę zarówno stwierdzona migrena, jak i dobre filmy (ot, choćby
„Nosferatu”, „Dracula”, „Wywiad z wampirem”, „Blade”, „Kaczula”). Dlaczego więc
popkulturowe podejście robi z wampirów materiał do marzeń dla smutnych
onanistów? Przykładem niech będzie pierwsze ze zdjęć, które dziś wrzuciłam,
prezentujące dekolt, koronki, jakieś tam, kurwa, różyczki, rozświetlone oczka
i, o zgrozo, wyszczerzone zęby. Nic, tylko sięgać po nawilżający żel. A
tymczasem prawdziwa wampirzyca może nawet stanąć przed Wami na golasa, a
jedynym dreszczem, który poczujecie, będzie ten pełznący ze strachu po krzyżu.
Tak jak to miało miejsce z przerażającą, historyczną „wampirzycą z
Siedmiogrodu”, czyli Elżbietą Batory. Nawiasem mówiąc: ta to dopiero musiała
mieć migreny, że ja pierdolę.
Się rozgadałam. Dobra, sprawa jedzenia. Ponieważ odcinka
nie było w pip długo, postanowiłam podjąć kulinarne wyzwanie, które zresztą
sama sobie postawiłam. Poza tym wiadomo, skoro na tapecie są wampiry, to i
czosnek pojawić się musi.
Zatem tak: „z czosnkiem wszystko jest dobre – oprócz
budyniu”. Dziś udowadniamy, że i budyń czosnkowy może być pyszny. Tak!
Budyń czosnkowy
Czosnek zapobiega bólom głowy! Te wampiry to jednak głupie są. |
Składniki:
• 1 szklanka mleka (czyli 250 ml),
• 1 łyżka masła,
• czosnek,
• 1 żółtko,
• sól, gałka muszkatołowa, pieprz,
• 1-2 łyżki mąki ziemniaczanej.
Do garnuszka wlewamy połowę mleka, dodajemy masło, a także rozgnieciony czosnek. Mieszamy i zostawiamy na niewielkim ogniu.
Resztę
mleka miksujemy z żółtkiem, przyprawami i mąką kartoflaną. To, co zmiksujemy,
dodajemy do gorącego mleka, tylko nie zapominając o mieszaniu! Mieszamy i
mieszamy, i mieszamy – aż masa zacznie wrzeć, a potem gęstnieć. W sumie to
mieszanie nie trwa aż tak długo, ale i tak mieszamy, a potem mieszamy jeszcze
chwilę. Następnie odstawiamy budyń z palnika i co? I jeszcze moment mieszamy,
żeby był gładki.
I teraz
pewnie zapytacie, do czego podawać czosnkowy budyń? Ha. Mam cały przepis na to.
Budyń czosnkowy to idealny, gęsty sosik do kurczaka podanego z ryżem i sałatką.
1. Filet z kurczaka kroimy na paski. W garnuszku rozpuszczamy łyżkę masła
z kroplą oliwy i na masło wsypujemy dużo słodkiej, sproszkowanej papryki.
Mieszamy i w takiej mieszance obtaczamy kurczaka. Do połowy zalewamy wodą,
dodajemy majeranek. Jak to-to się zagotuje, przytłumiamy palnik, zakrywamy
garnek, dusimy. A jak kurczak jest miękki – dodajemy dwie grzybowe kostki
rosołowe. Po paru minutach wyłączamy, odczekujemy aż przestanie się
gotować, podsypujemy koperkiem i tartym imbirem. Podajemy z budyniem
czosnkowym.
2. Ryż basmati albo jaśminowy. Po ugotowaniu mieszamy z tymiankiem i pieprzem. Polewamy słodko-ostrym sosem z butelki (bo już nam się nie chce gotować).
Ryż
dobry na migrenę jest tak poza tym. Zatem: budyń czosnkowy pyszny, czosnek –
przyjaciel migrenowców, ryż pasuje, wszystko cacy, a wampiry zaliczone. Moi
drodzy: jesteśmy w formie! Jak dobrze pójdzie, to w najbliższym odcinku z
właściwą sobie finezją i humorem wyjaśnię powody mojej tak długiej
nieobecności, a tymczasem: smacznego!
A na koniec: słońce: nie, jajka: tak.
A na koniec: słońce: nie, jajka: tak.
Subskrybuj:
Posty (Atom)