Nie było mnie w Polsce przez trzy tygodnie, czego ślady można znaleźć na blogu. Ale kiedy ja w pocie czoła, bólu mięśni i licznych siniakach pomagałam rodzicom przy przeprowadzce – nie myślcie, że Barkuchnia stała pusta. O nie.
Bo kiedy Barbary nie ma…
Tydzień I
Dzień pierwszy:
E, życie słomianego wdowca jest zajebiste. Wielki gar bigosu
z młodej kapusty i nie ma nikogo, kto by mówił, że talerz trzeba umyć, a
lepiący się zlew wcale lepić się nie powinien. Gadanie. A jak inaczej utrzymać
w zlewie ten stos naczyń, jeśli nie będzie miał on czego się trzymać? Ha, nie
pomyślało się o tym, co? Mmmm, wezmę sobie jeszcze tego bigosiku.
Dzień drugi:
Naprawdę spory jest ten gar bigosu. Ale dobrze, starczy
na dłużej. Muszę tylko opracować system jedzenia bigosu z płaskich talerzy… Ha,
też już nie ma czystych. A talerzyki deserowe? A zresztą, wcale nie są takie
brudne.
No i czego te koty tak miauczą? Niemożliwe, żeby były
głodne, wczoraj dostały całą michę! Dam im bigosu.
Dzień trzeci:
Hm, dziś na obiad bigos. Koty nie chciały go jeść, króliki
przy próbie poczęstunku opluły mnie (niewychowane dranie), a ja zaczynam
podejrzewać, że Baśka zrobiła to specjalnie. W końcu nie na darmo jej matka
jest wiedźmą. Jem ten bigos, a on się nie kończy, to na pewno jakiś element
czarnej magii, jakieś voo-doo albo inne origami.
Dzień czwarty:
Śniło mi się, że bigos wyszedł z garnka i zaczął okładać
mnie po twarzy kawałkami kiełbasy. Obudziłem się z krzykiem, płosząc tym samym
kota, który z jakiegoś powodu stał na mnie, trącając mnie swoją miską. Ciekawe,
o co mu chodziło?
Dzień piąty:
Czy to możliwe? Ostatni talerz! Już nigdy nie zjem tego
świństwa. Nawet nie chcę słyszeć słowa na „B”! Tfu, cholerstwo.
Na okoliczność tego święta, jakim było wykończenie
wiedźmiego dekoktu, umyłem gary i nakarmiłem koty. Nigdy przedtem nie
widziałem, żeby kot płakał ze szczęścia. Dziwne.
Dzień szósty:
No, to ja jej teraz pokażę, co to znaczy mężczyzna w
kuchni. Ale będzie żarcie!
Później
Ha, znalazłem kaszankę.
Dzień siódmy:
Poszedłem na zakupy. Kupiłem 5 kg schabu, mam też ziemniaki,
kiełbasę i jajka. To teraz pojemy!
Koty czekały na mnie z otwieraczem do puszek w łapkach.
Dziwne.
Tydzień II
Dzień pierwszy:
Na obiad ziemniaczki z kiełbaską, bardzo dobre. Koty
coraz sprawniej radzą sobie z otwieraniem puszek, widziałem też, że
przymierzały się do wymiany żwirku w swojej kuwecie. A Baśka zawsze powtarza,
że kotami trzeba się zajmować i że wymaga to czasu. Dziwne.
"Jajka sadzone na talerzu bez talerza" |
PS. Przyłapałem króliki, jak robiły z siana laleczkę o
ludzkich kształtach. Ale kiedy chciałem się przyjrzeć, Doakes schował ją
zazdrośnie za siebie, a Skurwunia zaczęła złowieszczo chichotać. Zresztą, czego
się spodziewać po królikach.
Dzień drugi:
Ziemniaki z kiełbasą.
Dzień trzeci:
Zjadłbym bigosu.
Dzień czwarty:
Chciałem sprawdzić, jak smakuje kocia karma, ale błysk w
kocich oczach i puszysta łapka zaciśnięta na trzonku tłuczka do mięsa
zniechęciły mnie do prób. Ostatecznie są jeszcze króliki z sianem i marchewką.
Dzień piąty:
Lekarz powiedział, że rany niedługo się zagoją, ale na
wszelki wypadek mam nosić bandaż. Poza tym ze względu na upływ krwi mam dbać o
to, żeby się nie odwodnić. Zadzwoniłem do Sławka, a on, jak przystało na
troskliwego kolegę, obiecał przyjechać wieczorem z płynami.
Dzień szósty:
Nie wiem, czy to delirium, ale wydawało mi się, że koty
próbują odwinąć mi bandaż z rąk, a za to zawinąć go na szyi. Dziwne, tam mam
tylko zadrapania, nie potrzebuję bandaża. Zresztą nawet jeśli chciały okazać
troskę, to bandażowały mnie zdecydowanie za ciasno. Ale jak otworzyłem oczy,
zobaczyłem tylko znikający w korytarzu zadek. Swoją drogą dziwne, wydawało mi
się, że kiedyś ten pers był bardziej puszysty.
Zielona mgła przed oczami zniechęca mnie do jedzenia.
Przypomniało mi się, że kupowałem 5 kg schabu! Trzeba coś
z tym zrobić.
Później
Zamroziłem schab. Te ziemniaki z kiełbasą nie są takie
złe. Za to czuję jakieś dziwne kłucia w różnych częściach ciała. Ciekawe, czy
ma to jakiś związek ze słomianą laleczką, którą króliki przydrutowały sobie w
klatce? Nawiasem mówiąc: skąd one wzięły ten drut?
Tydzień III
Dzień pierwszy:
Już wiem, skąd króliki wzięły drut. Wyjęły część prętów z
klatki. A przekonałem się o tym, kiedy wyszły z tej (rzekomo zamkniętej) klatki
i w pudle ze świecami szukały zapałek. Zaczyna się robić coraz dziwniej.
A, nieważne. Odkryłem właśnie nowe połączenie: ziemniaki
z kiełbasą i z jajkiem! A jutro mogę sobie zrobić ziemniaki z samym jajkiem! A
potem jajko z kiełbasą, ale różnorodność.
Dzień drugi:
O kurwa. Za kilka dni wraca Baśka. Ponieważ nasze poglądy
na porządek nieco się różnią (ja nie wiem, za każdym razem czysty talerz, mycie
patelni po każdym smażeniu; czy ona wie, ile cennych mikroelementów traci się
przy takim szorowaniu garnka po ziemniakach? zresztą po co brała ze sobą psa,
tak to czyste talerze byłyby na bieżąco), a Baśka ma zwyczaj dość jasno
określać, co jej się nie podoba (haha, ciekawe, jak w tym bajzlu znajdzie
wałek?) – chyba zacznę sprzątać?
Dzień trzeci:
Przyłapałem koty, jak cichcem robiły zdjęcia garów
wystających ze zlewu, stosu odzieży na meblach i swojej kuwety. A to zaplute
karły reakcji! Donosić się zachciało? Odezwał się we mnie duch przodków,
postanowiłem walczyć z kapusiami i w słusznym uniesieniu wyrwałem im aparat, a
potem wrzuciłem go do kibla. Szkoda, że przedtem nie zauważyłem, że to był mój
telefon.
Dzień czwarty:
Ja pierdolę, ta kuchnia ma podłogę! Białą podłogę.
Dziwne.
Dzień piąty:
Jutro wraca Baśka. Udało mi się złapać persa, ale po
szczotkowaniu miejscami zaczął przypominać kota egipskiego. Na obiad kiełbasa z
ziemniakami.
Dzień szósty:
Baśka wróciła. Jakoś nie chciała sama zrobić obiadu, więc
podałem jej ziemniaki z kiełbasą i jajkiem sadzonym, niech ma.
To był błąd. Powiedziała, że to bardzo dobre jest i że
jutro też zrobi taki obiad. Potem dodała, że skoro tak bardzo smakował mi
bigos, to teraz zrobi więcej. Poprzez szum w uszach i przez przelatujące mi
przed oczami dziwne błyski, zaczynam czuć się jak jakaś cholerna Alicja w
Krainie Czarów. Nie dość, że migają mi króliki, to jeszcze widzę pełne
satysfakcji kocie uśmiechy. Potem mdleję.
Biedny Ziemek :D
OdpowiedzUsuńE tam, autoryzował ten tekst ;)
Usuńhe he dobre;)
OdpowiedzUsuń