Odcinek ten dedykuję wspaniałej Pani Lidii i Studiu
BO.SO. Nagle okazało się, że taniec też może być przyjemny i że nawet skurcz
potrafi wywołać śmiech. Dziękuję!
Balet – jest
w tym słowie coś takiego, co przenika do głębi i wywołuje skojarzenia z czymś
kruchym, delikatnym, porcelanowym. Nie ma chyba na świecie dziewczynki, która
choć przez chwilę nie marzyłaby o tym, by zostać baletnicą.
Mnie
osobiście ten baletowy magnetyzm fascynuje tym bardziej, że do tej pory moim
credo odnośnie tańca były słowa Kazika: jeśli mam tańczyć, to tylko pod
warunkiem wcześniejszego wprowadzenia bajkowego elementu do swojej
rzeczywistości. Bo ja i taniec to połączenie tak absurdalne jak ananas i pizza:
dziwne, niepasujące do siebie, a jednak w niektórych przypadkach może zadziałać…
No dobra, z tym działaniem to się może nie rozpędzajmy, bo nadal przypominam raczej kaczkę niż łabędzia – i tym bardziej zastanawiam się nad magią baletu. Jak to jest, że nawet mój cynizm załamuje się, kiedy na nogach mam baletki i dostaję polecenie, by wykonać demi-plié? I niezależnie od lustra, które mówi mi najwyraźniej jak potrafi, że jest inaczej – ja widzę siebie filigranową i delikatną niczym faworek mojej babci, który rozsypuje się w puch od silniejszego spojrzenia.
Balet to pewnie wynalazek
masonerii albo cyklistów, jest w nim za dużo nieodgadnionego mistycyzmu.
Spokojnie więc będę dalej próbowała wyprostować kolano i przestanę zastanawiać
się nad tą magią. Bo magia ma to do siebie, że traci swój urok, kiedy przestaje
być nieodgadniona.
Dobra, do gotowania, bo się
rozgadałam. Teoretycznie powinnam przygotować coś lekkiego i subtelnego – i w
zasadzie coś takiego zrobiłam… Gorzej może być z kaloriami, bo tego, co wymyśliłam
żadna baletnica by nie tknęła. Ale może zdarzyłoby się mieć takiej baletnicy
urodziny, to wtedy w ramach rozpusty mogłaby spożyć:
Krem z białej czekolady z malinami
Składniki:
- łyżeczka masła,
- 2 białe czekolady,
- śmietana do ubijania (330 g),
- łyżka cukru,
- maliny.
Łyżeczkę masła rozpuszczamy,
dodajemy pokruszoną czekoladę i łyżkę śmietany. Całość mieszamy aż stanie się
gładka, uważając, aby czekolady nie przypalić. Resztę śmietany ubijamy z łyżką
cukru, a następnie łączymy z rozpuszczoną czekoladą i całość wykładamy na
maliny.
Powiem tak: po pierwszej
łyżeczce tego przysmaku kalorie znikają nam z myśli, a pozostaje tylko ten
kremowy, pieszczący podniebienie smak. Ten krem składa pocałunek na każdej
brodawce smakowej, jest subtelny i łagodny ze stanowczym akcentem malin. Rozkosz.