Nawet mnie,
która do tematu nastawiona jestem sceptycznie, coś drga na dnie duszy, kiedy
myślę o francuskim szyku, francuskiej elegancji i francuskich kobietach. Ale
jestem sceptycznie nastawiona – i to nie bez powodu.
Przede
wszystkim nie przepadam za Francją ze względów historycznych – cholerni tchórze
i zresztą tego nawet tłumaczyć nie trzeba. Po drugie nie przepadam za Francją
ze względów współczesnych. Tchórzostwo przewyższa u nich chyba tylko
zarozumiałość. Przy czym ta zarozumiałość wynika pewnie poniekąd z trzeciego
powodu, dla którego nie przepadam za Francją.
Jak już robić sobie zdjęcia we francuskim stylu, to KONIECZNIE w czerni i bieli. |
Ślepy zachwyt wpatrzonych we Francję ludzi, a zwłaszcza zapatrzonych kobiet. Ach, Francja. Ach, Francuzi. Ach, powiedz mi to po francusku. W jednym z filmów Woody’ego Allena jest taka scena, kiedy to Allen leży w łóżku z laską, która domaga się, żeby wyznał jej miłość po francusku. Allen broni się, że nie potrafi, a ona – coraz bardziej rozpalona – cały czas się tego domaga. Wreszcie Allen postanawia pójść na kompromis i pyta, czy może to zrobić w jidysz.
Rozumiem
więc, że to francuskie zadufanie wynikać może stąd, że świat rozpieszcza
Francuzów swoim ślepym zachwytem. Pojawia mi się tu jednak taka refleksja, że
samozachwyt przydaje się tylko podczas samogwałtu, w towarzystwie natomiast
jest cechą rażącą i przekreślającą towarzyskiego onanistę.
Nie twierdzę
oczywiście, że Francja nie ma do zaoferowania nic, czym można byłoby się
zachwycać. Razi mnie jednak ten owczy pęd, który każe zachwycać się wszystkim,
co francuskie. Dotyczy to również tego nieszczęsnego francuskiego szyku.
Całkiem niedawno czytałam w pisemku Elle (tak, czytuję durne gazety i tak,
trochę się tego wstydzę – ale tylko trochę) artykuł na temat francuskiego
stylu. Francuska przyjaciółka zwierzyła się ze swoich zmartwień przyjaciółce
skądinąd, a ta przeniosła zmartwienia w artykuł.
A jakież to
one są, te zmartwienia? Czego dotyczą? Ano właśnie, tego francuskiego stylu.
Bowiem
bohaterka naszego artykułu ze smutkiem stwierdza, że aby osiągnąć ten
francuski, niewymuszony szyk – najpierw 4 godziny zastanawia się, w co się
ubrać, by wreszcie „założyć czarną sukienkę, skórzaną kurtkę i się nie
umalować”. Ojej. Ale spokojnie, na koniec zostajemy pocieszeni, że coś się we
Francji zmienia, bo np. nasza bohaterka kupiła sobie cekinowe botki i teraz
będzie mogła przełamywać schematy.
Tą straszną
anegdotą chciałam zasugerować, że być owcą nigdy nie jest dobrze. Niezależnie
od tego, czy jest się owcą francuską, za którą będą podążać inne owce, czy tą
podążającą owcą – bo i tak w żadnym z tych przypadków nie stanie się na czele
stada. Ani tym bardziej poza stadem. Ale w sumie wyłamywanie się wymaga odwagi
– a to takie nie we francuskim stylu!
Jedno, czego
faktycznie zazdroszczę francuskim kobietom, to legendarna cera i to, że są
wymiernie szczupłe (tzn. szczupłe, nie kościste). Być może, że trochę ulegam tu
plotkom i stereotypom, ale to akurat uleganie potrafię nawet uzasadnić. Bo przy
okazji gotowania do tego odcinka odkryłam, dlaczego francuskie kobiety są
szczupłe! Otóż ta ich kuchnia jest cholernie zapychająca. Pyszne to jest, nie
powiem, a do tego diabelnie sycące. Podoba mi się to – nawet jeśli mój coq au vin doprowadziłby mnie na szafot
za niezrobienie go według dokładnych zasad. Pierdolę zasady, mnie smakowało!
Coq au vin
Składniki:
· 50 g masła,
· 100-200 g
wędzonego boczku,
· ok. 200 g
pieczarek,
· 2 czerwone
cebule,
· 2 łyżki
whiskey,
· 1 kg fileta
z kurczaka,
· 2 szklanki
wytrawnego czerwonego wina,
· 1 łyżka
koncentratu pomidorowego,
· 1 marchewka,
· trochę soli,
tymianek, mielona słodka papryka, biały pieprz, czosnek,
· bagietka.
· bagietka.
Kroimy
boczek, pieczarki i cebulę. W dużym garnku rozpuszczamy masło i na nim
obsmażamy to, co skroiliśmy. Posypujemy łyżeczka soli i co jakiś czas mieszamy
aż pieczarki puszczą sok. Wtedy dodajemy następny zestaw składników.
Które to
składniki przygotowujemy następująco: wino mieszamy z koncentratem i
przyprawami, dodajemy skrojonego w kostkę kurczaka i startą marchewkę. Mieszamy
dokładnie. Wrzucamy do garnka.
Całość
dusimy około 30-40 minut aż kurczak będzie na tyle miękki, że będzie rozpadał
się pod dotknięciem języka.
W tym
miejscu określenie „miłość francuska” nabiera zupełnie nowego znaczenia, bowiem
ta potrawa pieści nasze usta, język i podniebienie w sposób, którego nie da się
do niczego porównać.
Coq au vin to potrawa niezwykła, fascynująca, zmysłowa,
delikatna i wyrazista.
Zupa serowa
Składniki:
· 2 litry
bulionu lub 2 litry wody i 2 kostki rosołowe (najlepiej grzybowe),
· 4 serki
topione o smaku sera pleśniowego,
· 100 g
wędzonego boczku,
· 2 duże
cebule,
· szklanka
śmietany,
· trochę masła
i 2 łyżki mąki,
· 100 g sera
pleśniowego o ostrym smaku (u mnie to był rokpol),
· pół główki
czosnku,
· ew. tarty
żółty ser, pieprz, sól,
· grzanki (ja
pokroiłam chleb w kostkę i wrzuciłam na blasze do piekarnika nagrzanego do 220
stopni).
Przygotować bulion. Rozmieszać w nim serki topione. W międzyczasie podsmażyć boczek z cebulą. Kiedy bulion z serkami jest gotowy i boczek z cebulą też, dołożyć na patelnię masło i śmietanę, podgrzać ciągle mieszając i wymieszać z mąką. I taką maziaję dołożyć do bulionu i chwilę pogotować. Potem dołożyć ser pleśniowy, czosnek i… zemdleć od zapachu.
Zupę można
serwować z tartym żółtym serem, co ją nieco zagęści, bo mimo wszystko jest ona
dość rzadka. Ale cholernie sycąca. I pyszna. I aromatyczna. Intensywna w smaku.
Lekko kremowa. Pyszna. Pyszna.
Polecam
również:
-> żabie
udka