Zakonnica to stwór, który mnie zadziwia. A najbardziej
zadziwia mnie społeczne podejście do tematu zakonnic i obdarzanie ich
szacunkiem i czcią za to, że oddały swoje życie Bogu. Hm. Zamknięcie się za
wysokim murem, odcięcie od ludzi – po to, by modlić się? Mogę uszanować taką
decyzję, jak każdą ludzką decyzję, która nikomu nie przynosi szkody – ale
podziwiać? Za co? Nie widzę w tym przejawów dobroci, serca, miłosierdzia. Ba,
widzę w tym raczej egoizm: nie chce mi się pracować, nie chce mi się spotykać z
ludźmi, nie chcę mieć dziecka, nie chce mi się troszczyć o obiad, sprzątanie itd.
– bam, pójdę do zakonu.
Owszem, są zakonnice, które pomagają, wydają obiady biednym, prowadzą Domy Dziecka. Jednak po różnych opowieściach o okrucieństwie zakonnych Siostrzyczek – chciałabym poznać jakieś statystyki: dobre zakonnice – ilość; zakonnice, które nic nie robią – ilość; zakonnice-potwory, przebrane za pingwiny - ilość. Oraz ile zakonnic to po prostu materace dla księży.
Owszem, są zakonnice, które pomagają, wydają obiady biednym, prowadzą Domy Dziecka. Jednak po różnych opowieściach o okrucieństwie zakonnych Siostrzyczek – chciałabym poznać jakieś statystyki: dobre zakonnice – ilość; zakonnice, które nic nie robią – ilość; zakonnice-potwory, przebrane za pingwiny - ilość. Oraz ile zakonnic to po prostu materace dla księży.
Naiwność każe mi wierzyć, że najwięcej jest tych
zakonnic, które ani nie szkodzą, ani nie pomagają, modlą się grzecznie i czegoś
w tej modlitwie szukają. Jednak w tym miejscu zapala mi się małe światełko: co
się dzieje w głowach kobiet, które dobrowolnie zamykają się w – jakby nie było
– więzieniach? Skłonności do samoumartwiania nie są cechą zdrowych psychicznie
jednostek. Niszczenie w sobie popędu seksualnego tym bardziej. Nie mówiąc już o
tym, że to są kobiety, które mają jedno ubranie i po jednej parze butów – na
lato i na zimę!
Nic dziwnego, że zakonnice to nierzadki temat
psychodelicznych filmów, opowiadań, zdjęć. W tym wszystkim jest coś cholernie
niepokojącego.
Jak powiadają mądrzy ludzie: na zmartwienie – nie masz
jak jedzenie! Dlatego przejdźmy do przepisu na schabowe – a przecież nie ma to
jak schabowe w piątek.
Dziewicze schabowe z
żurawiną
Składniki:
- schab (ilość zależna od tego, jakie mamy apetyty i ile osób przy stole),
- mleko, estragon, biały pieprz, odrobina oliwy, może być odrobina białego, wytrawnego wina,
- jajko i mąka,
- żurawina w słoiczku (taka do mięs, do kupienia w supermarkecie).
Rozbijamy schabowe i przygotowujemy dziewiczą marynatę, na którą składają się oliwa extra virgin, biel mleka i kryształowa sól, łagodność estragonu, biel pieprzu, który stanowi zarazem tę ostrą nutę pożądania, obecną w snach każdej dziewicy… Dobra, ale ja pierdolę, to wino chyba wypiję i idziemy dalej. Mleko i oliwę mieszamy z przyprawami w proporcjach 1:1 (znaczy ciecze w takich proporcjach) i taką mieszanką smarujemy schabowe. Wstawiamy do lodówki min, na godzinę, ale może to być cała noc. Następnie schabowe panierujemy w jajku i mące, smażymy.
Ogólne wrażenia takiego posiłku, zwłaszcza zaserwowanego z młodymi ziemniaczkami z masełkiem, żywo przypominają orgazm. Schabowe są bardzo delikatnie, mięciutkie, jednocześnie łagodne i pikantne od pieprzu, a do tego słodkawe od żurawiny. W kompozycji z sałatą i ostrym serem są równie dobre jak seks. I jeśli zakonnice by tak jadły, to nawet byłabym w stanie je zrozumieć.
Chciałam Wam życzyć smacznego i „Bóg z Wami”, ale patrząc
po tych zakonnicach, to jednak poprzestańmy na „smacznego”. Darz bór!